26.08.2015

Wanilia

Pairing: Jungkook x J-hope
Typ: angst

Dedykuję mojej Ummie i przepraszam za wszystko.
__________________________

Wygrzewał się w ciepłych promieniach słońca, wpadających do klasy przez duże okna. Było coś wspaniałego w tym wiosennym dniu, kiedy nawet nudne wykłady podstarzałych nauczycieli nie były w stanie przegonić z jego umysłu błogiego spokoju i tej dziwnej, niezdefiniowanej i bezpodstawnej radości. Wyciągnął ręce do góry i przeciągnął się leniwie. 

- Hyung! - Usłyszał przepełnione szczęściem zawołanie i spojrzał na uśmiechniętą od ucha do ucha buzię swojego młodszego przyjaciela. 

- Co tam, mały? - zapytał równie wesoło, wyciągając chudą rękę, by zmierzwić mu włosy w pieszczotliwym geście.

- Nie mów tak do mnie - oburzył się. - Jestem już w gimnazjum. - Tupnął, jakby podkreślając swoją rację. Odpowiedział mu jedynie cichy chichot. - Ale to nie ważne. Patrz, mam dwa batoniki i jeden jest dla ciebie.

Chłopak wziął od niego zapakowany w brązowo-złotą folijkę słodycz i z uwagą przyjrzał się opakowaniu. Momentalnie jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył i z niemą wdzięcznością spojrzał na swojego przyjaciela.

- Pamiętałeś? - zapytał rozbawiony.

- Oczywiście, hyung - zapewnił, kiwając energicznie głową. - Mówiłeś, że to twój ulubiony smak.

Kiedy rozbrzmiał dzwonek na lekcję, młodszy chłopiec zniknął, a jedynym śladem jego obecności były dwa papierki po waniliowych batonach w mlecznej czekoladzie, pozostawione na dnie kosza.


~~~

- Wiem, że nie chcesz podjąć się leczenia... ale czy na pewno to przemyślałeś? - zapytała młoda kobieta w białym lekarskim fartuchu, patrząc swoimi ciemnymi oczami na jeszcze wesołego pacjenta, który pomimo choroby wyglądał jakby był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. 

- Zapewniam panią, że myślałem nad tym bardzo długi czas. Z rodzicami też rozmawiałem. Raz mi się udało, ale teraz, jak sama pani powiedziała, szanse są niewiele większe od zera. Czuję wewnętrznie, że mój limit szczęścia się wyczerpał...

Przez chwilę oboje milczeli, zanurzeni w dziwnej nostalgii. 

- W takim razie spakuj sobie małą walizkę - powiedziała w końcu lekarka. - Nie wiem, kiedy tutaj trafisz na stałe, więc lepiej być przygotowanym.

- Oczywiście.

Chłopak wstał i skierował się ku drzwiom. Nie myślał o tym zbyt wiele, zdążył się pogodzić ze swoim losem. Pogodzony ze śmiercią, zbliżającym się końcem. Wyciągnął rękę i położył ją na klamce. 

- Jung - zatrzymała go jeszcze na chwilę.

- Tak? - zapytał pogodnie. Było w tym coś dziwnego. Bardziej smutna okazała się być kobieta, dla której był tylko jednym z wielu pacjentów, niż on sam.

- Dobrze wykorzystaj ten czas.


~~~

Lato było niesamowicie gorące. Z jednej strony była idealna pogoda na wszelkiego rodzaju przyjemności związane z plażą, basenem, czy wieczornymi ogniskami, ale z drugiej, dla uczniów zobowiązanych do noszenia mundurków przez cały rok, powrót do domów stawał się prawdziwą katorgą.

Dwaj młodzi przyjaciele, którzy mieli właśnie nieprzyjemność doświadczać tego uczucia, przechodzili przez środek miasta, chroniąc się w każdym napotkanym cieniu. Ludzie, którzy ich mijali, właściwie nie istnieli. Cała społeczność tego niewielkiego miasteczka poukrywana była w zaciszach własnych domów, klimatyzowanych wnętrzach sklepów i kafejek, czy chociażby równie chłodnych basenach. 

- Hyung, poczekaj chwilę! - krzyknął chłopiec i zniknął za drzwiami ich ulubionego fastfooda.

Jego starszy przyjaciel zdziwił się odrobinę, jednak cierpliwie czekał, skryty w cieniu wysokiej kamienicy. Odetchnął głęboko suchym, nieprzyjemnie gorącym powietrzem i mimo wszystko się uśmiechnął. Było coś wspaniałego w tym wszechobecnym upale, kiedy świat był taki słoneczny. Nadzieja i optymizm promieniały zewsząd. Wystarczyło tylko umieć dostrzegać te niezauważalne ale istostne szczegóły.
 Kilka sentymentalnych chwil później chłopiec pojawił się w drzwiach z dwoma kubeczkami. Podbiegł radośnie do przyjaciela i wręczył mu jeden. Przyjemny chłód przeniknął jego dłoń. Po kolorze nie do końca cieczy, już wiedział, co dostał. Pociągnął łyka przez słomkę i aż zamruczał z przyjemności. Waniliowy shake.

~~~

 - Jung, twoje wyniki nie są zbyt dobre - oznajmiła na wstępie pani doktor, kiedy chłopak wszedł do jej gabinetu.

 - Wiem - odparł jej spokojnie. - W zasadzie nie spodziewałem się, że nagle cudownie ozdrowieję - zasmiał się cicho i podrapał w tył głowy. Uśmiech miał szczery i pozbawiony tej goryczy, która często gościła u osób w podobnych sytuacjach.

 - Nie chcesz porozmawiać z psychologiem? - zapytała zatroskana. Nigdy wcześniej nie spotkała się z taką postawą u umierającego pacjenta. Z jednej strony cieszyła się, że chociaż on pozostanie nietknięty paniką i strachem, a z drugiej nie do końca wiedziała, czy to normalne.

 - Nie widzę takiej potrzeby - odpowiedział pewnie. - Myślę, że taka pomoc przydałaby się mojemu przyjacielowi. Jeszcze nic nie wie, ale kiedy już trafię tu na stałe, myślę, że może sobie z tym nie poradzić - dopowiedział po chwili namysłu.

 - Jest dla ciebie kimś wyjątkowym, co? - podjęła temat kobieta. - Nie martw się, osobiście upewnię się, że uzyska potrzebną pomoc.

 - Przez całe życie był dla mnie jak młodszy brat... z czasem zdałem sobie sprawę, że to coś wiecej. Kocham go, wie pani? Jedyne, czego się boję, to zostawić go samego.

 Zwierzanie się tej kobiecie przychodziło mu wyjątkowo łatwo. Zasłużyła w pełni na jego zaufanie. Nie wahał się tego okazywać.

 Pani doktor uśmiechnęła się smutno.

~~~

 - Hyung, mózg mi paruje - jęknął rozpaczliwie chłopiec, nie mając siły podnieść się z podłogi, gdzie legł, gdy tylko przekroczyli próg pokoju starszego z nich. 

 Przyjaciel popatrzył na niego z uśmiechem, zniknął na chwilę w czeluściach kuchni i wrócił z prawdziwym skarbem. Rzucił w chłopaka lodowym rożkiem i rozpakował swojego.

 Gimnazjaliście nagle wróciła ochota do życia. Z prędkością światła pozbył się papierka i wgryzł w zimną breję o smaku wanilii. 

 Obydwaj jedli w ciszy, zbyt zmęczeni, by cokolwiek mówić, czy też pozwolić chociaż odrobinie loda rozpuścić się i zmarnować. 

~~~

 - Jung, twoje wyniki są złe - stwierdziła zmęczonym głosem lekarka. Był już wieczór, chłopak był jej ostatnim pacjentem. 

 Licealista popatrzył na nią rozumnym wzrokiem i uśmiechnął się pokrzepiająco.

 - Zostaję?

 - Tak. Umieścimy cię na sali. Tam gdzie zawsze. 

 Kobieta zaczęła przeglądać dokumentację medyczną. Nie chciała patrzeć na niego, nie rozumiała, jak można być tak pogodzonym ze zbliżającą się śmiercią, nie czuć strachu. 

 -Zadzwonię do mamy, przywiezie mi walizkę - oznajmił i zniknął na chwilę za drzwiami.

 Kiedy wrócił, zastał dwa parujące kubki herbaty na biurku. Uśmiechnął się z wdzięcznością i upił mały łyk. 

 - Powiedziałeś mu? - zapytała w końcu, spoglądając na chłopaka ukradkiem.

 - Jeszcze nie - odparł i zamyślił się, patrząc w sufit. - Chyba nie mam wyjścia. Jedyne czego się boję to to, że on nie da sobie rady. - Westchnął ciężko, podkreślając swoją bezradność. 

 - Obiecałam ci, pomożemy mu, gdy zajdzie taka potrzeba.

 - Dziekuję.

~~~

Od: Młody
Do: Hopie
 Hyung, czemu Cię nie ma w szkole? ㅠ.ㅠ Myślałem, że pójdziemy po szkole do mnie, napić się herbaty. Mam waniliową ^^


Od: Hopie
Do: Młody
Leżę w szpitalu. Piętro 3, sala 27. Wpadnij po lekcjach :)

~~~
  - Jak się czujesz? - zapytała kobieta, kończąc pobierać mu krew. 

 - Jak człowiek, którego zaatakował komar-olbrzym - zaśmiał się. - Względnie dobrze, ale dopada mnie stres, za każdym razem, jak pomyślę o tym, że zaraz tu będzie. Powiem mu dzisiaj.

 - Wszystko?

 - Wszystko.

 Więcej słów nie było trzeba. Lekarka położyła rękę na jego ramieniu i uścisnęła je pokrzepiająco. Jej młody pacjent był mądry i silny, wiedziała, że sobie poradzi. Zasługiwał na pełne zrozumienie bloga 
 akceptację ze strony swojego przyjaciela. Wierzyła, że przynajmniej to skończy się dobrze.

 ~~

 Przyszedł do szpitala, całą drogę zastanawiając się, co spowodowało pobyt jego przyjaciela w tej placówce. Znalazł odpowiednią salę i wszedł po cichu do środka.

 Chłopak na łóżku miał zamknięte oczy, wyglądał jakby spał. Stanął koło niego, zastanawiając się, czy go obudzić.

 - Nie czaj się tak, nie śpię - oznajmił starszy i otworzył oczy.

 - Część, Hyung - przywitał się.

 - Cześć, Kookie.

 - Masz tu może kubek?

 - Mam.

 - Dwa kubki?

 - Mam.

 - Czajnik?

 - Mam, wszystko jest za tobą - odpowiedział licealista i wskazał na przedmioty za chłopakiem.

 Milczącą chwilę później obaj cieszyli się smakiem gorącej herbaty, pachnącej wanilią. Cisza była w tym momencie potrzebna w szczególności choremu licealiście. Pomimo wielu udanych prób przeprowadzenia tej rozmowy w myślach, nadal nie był w stanie zebrać się w sobie i powiedzieć prawdy. Nerwowo zaciskał palce na białym kubku, oddychał niespokojnie. Znali się na tyle długo, że jego młodszy przyjaciel doskonale wiedział, co dzieje się w jego głowie. Nie naciskał, nie pytał, cierpliwie czekał, posyłając mu tylko pełne zrozumienia spojrzenie.

 - Jungkook - zaczął w końcu, przymykając na chwilę oczy - proszę, wysłuchaj mnie do końca i nie przerywaj. Zrobisz, co zechcesz, ale najpierw mnie wysłuchaj.

 - Jasne, hyung. - Wymienili spojrzenia, Hoseok uśmiechnął się blado.

 - Pamiętasz, kiedy się poznaliśmy? Byłeś takim uroczym dzieciakiem, trzeba cię było uratować przed bandą kretynów, którzy wymyślili sobie, że podręczą chłopca z podstawówki. Leżałem potem w szpitalu ze złamanym nosem, a ty nie chciałeś się odczepić. - Uśmiechnął się pod nosem i upił łyk herbaty. - Przynosiłeś mi codziennie coś waniliowego. Do tej pory nie wiem, skąd wiedziałeś, że tak bardzo to lubię. Nie pamiętam nawet kiedy dokładnie zacząłem cię lubić... Szybko zostałeś moim najlepszym przyjacielem... Byłeś dla mnie bratem, którego nigdy nie miałem... Nie umiem jednak udawać dalej... Kookie ja... ja... Ja cię kocham.

 Zapadła między nimi złowroga cisza. Jungkook oniemiał. Z otwartą buzią wpatrywał się w twarz przyjaciela, który nie był w stanie na niego patrzeć. Nie chciał widzieć obrzydzenia w jego oczach.

 - Dlaczego, hyung? - zapytał w końcu chłopiec. - Dlaczego tak późno?

 Później był już ciepły uścisk, łzy szczęścia, niewypowiedziane słowa przekazane za pomocą gestów i rozlana na podłodze waniliowa herbata.

~~~

 - Musisz naprawdę wiele znaczyć dla tego chłopaka - rzuciła z uśmiechem pani doktor, zmieniając mu kroplówkę. Hoseok uśmiechnął się szeroko.

 - Mam taką nadzieję, chociaż z drugiej strony chciałbym, żeby mu tak znowu nie zależało. Ja niedługo umrę, a dalej mu tego nie powiedziałem.

 Karcący wzrok kobiety był na tyle wymowny, że nie potrzebowała użyć słów.

~~~

 Jak co dzień, Jungkook przyszedł do szpitala, przywitał się ze wszystkimi pielęgniarkami i pognał do sali, gdzie leżał jego już nie przyjaciel, a chłopak.

 - Hyung! - wykrzyknął wesoło, rzucając się mu na szyję. - Musisz szybko wyzdrowieć! Jak tylko cię wypiszą, pójdziemy do nowego sklepu ze słodyczami, Mają tam naprawdę dużo waniliowych rzeczy! - na dowód, rzucił mu tabliczkę waniliowej czekolady.

 - Jak tylko będę mógł wyjść, zabiorę cię tam... albo ty mnie.

 - Obiecujesz?

 - Obiecuję - przyrzekł z bolącym sercem.

~~~

 Można powiedzieć, że ból wziął się znikąd. Piekące kłucie w płucach wybudziło Hoseoka ze snu. Zaparło mu dech w piersiach, zaczął się dusić. Uciążliwe pikanie maszyny rejestrującej pracę serca powoli zanikało. Pojawiła się panika, puls gwałtownie skoczył, chłopak rozpaczliwie próbował zaczerpnąć powietrza. Zbiegli się lekarze. Założyli mu maskę tlenową, podłączyli kroplówkę. Respirator z oporem powrócił do dawnego rytmu.

 Pik, pik. Oddech Hoseoka spowolnił. Ból zanikał, ale razem z nim zanikała świadomość istnienia. Wiedział, że to już koniec. Przymknął oczy, starając się powstrzymać łzy. Jak to możliwe, że żal mu odchodzić? Pogodził się z tym już dawno. Przecież... przecież tak miało być.

 Pik, pik. Chciał, tak jak wszyscy to opisują, zobaczyć swoje życie, widzieć te najważniejsze dla siebie chwile. Uśmiechnął się ironicznie. W jego życiu nic nie mogło być normalne. Widział twarz swojego anioła, swojej miłości.

 Pik, pik.

  - Kookie - rzucił cicho w przestrzeń. Lekarze dawno już poszli, nocny dyżur był bardziej męczący niż dzienny, należał się im chwilowy odpoczynek.

 - Jestem, hyung - odpowiedziało mu jego słońce, łapiąc go za rękę. - Twoi rodzice po mnie zadzwonili.

Pik, pik. Rzeczywiście, nawet nie zwrócił wcześniej uwagi na swoich bliskich. Był przez to złym człowiekiem? Nie wiedział.

Pik, pik.  Serce biło coraz słabiej. Czuł to, słyszał to i widział na ekranie respiratora.

 - Umieram, Kookie. Kocham cię - szepnął ostatkiem sił i uścisnął jego dłoń.

 - Wiem, hyung, ja ciebie też kocham. - Ciche słowa Jeongguka były ostatnim co usłyszał.

Pik...

 Rozległo się przeraźliwe piszczenie. Ponownie zbiegli się lekarze, odsunęli chłopca od łóżka, rozpoczęli reanimację. Na próżno.

 Po pół godzinnych staraniach stwierdzono czas zgonu. Matka chłopaka zawyła z bólu, szukając pocieszenia w ramionach męża, który cicho, z godnością, uronił jedną łzę.

 Jeongguk nie płakał. Uśmiechnął się blado, pochylił nad łóżkiem i ucałował zimne wargi Hoseoka.

 - Dobranoc, hyung - wyszeptał i wyszedł.

~~~

 Trzy dni później odbył się pogrzeb.

 Ludzi było dużo, zjechała się cała rodzina, przyjaciele ze szkoły. Wszyscy składali kondolencje rodzicom, znaczna część płakała.

 Jeongguk stał na uboczu. Zachowywał się, jakby tak naprawdę to go nie dotyczyło. Był nieobecny duchem, miał wrażenie, że za chwilę przyjdzie jego hyung i pójdą razem na waniliową kawę.

 Otrząsnął się z otępienia dopiero wtedy, kiedy spuszczono trumnę do wykopanego wcześniej dołu. Podszedł tam, ustawił się za rodziną. Wszyscy rzucali czerwone róże, które wyglądały jak zakrwawione na polakierowanym na biało drewnie. On takiej nie miał.

 Kiedy nadeszła jego kolej, upuścił na trumnę paczkę waniliowych wafelków.

 - Obudź się szybko, hyung - powiedział. - Obiecałeś, że pójdziemy razem do tego sklepu, dlatego wstań... - Po jego policzkach spłynęły łzy bezsilności, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, ze Hoseok już nie wróci. - Przecież obiecałeś...

~~~

 Przy grobie Hoseoka wyrosła piękna roślia, a pierwszy jej kwiat zakwitł dokładnie w rocznicę jego śmierci. Kwiat wanilii.

24.08.2015

Prolog

Witajcie po długiej przerwie...
Dużo, dużo nauki...
Na szczęście już prawie koniec. 
Mam dla was prolog nowego opowiadania. Nie wiem, jak długie będzie... myślę, że na pewno z 5-6 rozdziałów, a potem się zobaczy. Genezy utworu szukać możecie w mojej fascynacji XVI-wiecznym Państwie Osmańskim, serialu Wspaniałe Stulecie oraz kpopie...
Dziękuję Mikado za betę i zapraszam do czytania...
Hope you enjoy it :)
__________________


Dzień szesnastych urodzin najstarszego księcia był dniem wyjątkowym. W całym pałacu panowała podniosła atmosfera, służące krzątały się po korytarzach, spiesząc się, by zdążyć z przygotowaniami do uroczystej uczty.

 Pogoda dopisywała; jak na środek marca było niezwykle ciepło i słonecznie. Na niebie trudno było dostrzec chociaż jedną chmurkę, drzewa okryły się jasnozielonymi szatami, zapraszając w swoje ramiona ptaki, które swoim kilku oktawowym śpiewem towarzyszyły gorączkowym przygotowaniom.

Tego dnia, zgodnie z tradycją, nastąpić miało uroczyste włączenie księcia do szeregów wojsk janczarskich. Przepych i doniosłość tego wydarzenia świadczyły o statusie księcia, syna pierwszej żony sułtana. Członkowie straży królewskiej już zaczynali gromadzić się na wschodnim placu.

Wysoki, postawny młodzieniec stał przed lustrem w swojej komnacie. Miał już na sobie odświętny strój, czekał jedynie na ojcowskiego posłańca. To był właśnie ten dzień, kiedy miał stać się mężczyzną, uzyskać oficjalny tytuł prawowitego następcy tronu.

Każdego ranka miał możliwość obserwowania zmian jakie zachodziły w jego ciele. Przez ćwiczenia, którymi zadręczali go nauczyciele, rozbudowała mu się muskulatura, poszerzyły barki, a rysy twarzy wyostrzyły. Sporo urósł ostatnimi czasy, w przeciągu roku całkowicie przerósł matkę i dorównał wzrostem ojcu. Dorastał nie tylko formalnie.

 Jego refleksyjne przemyślenia przerwało donośne pukanie, a zaraz po nim wejście Sumbul'a, głównego zarządcy sułtańskiego haremu.

 - Książę - rzekł z nabożną niemal czcią w ramach powitania i pochylił się, okazując należny szacunek. - Sułtan czeka - oznajmił. To on pełnił funkcję wysłannika ojca.

 W milczeniu przeszli złotą drogę - korytarz łączący książęcą komnatę z dziedzińcem. Pochód, w swojej ciszy, był wyjątkowo apatyczny i podniosły, odbywał się według ściśle określonych reguł; środkiem kroczył sam książę, po jego prawej stronie Sumbul, za nimi trzy niewolnice. 

Dziedziniec także wyglądał inaczej niż zwykle. W zasadzie nie dało się jednoznacznie stwierdzić, co zostało zmienione, jednak tego dnia, wszystko było inne. 

Tuż przy drzwiach oczekiwał Sułtan Sulejman, głowa Państwa Osmańskiego, razem z Wielkim Wezyrem Ibrahimem, Najwyższym Sędzią Iskenderem i grupą pałacowych halabardzistów. Książę podszedł do ojca, ucałował jego dłoń i przytknął ją do czoła. Ten stary zwyczaj pokazywał szacunek syna wobec ojca, poddanego wobec władcy. Przez samo zezwolenie na ten gest, sułtan pobłogosławił mu.

- Jestem dumy, synu. Dzisiaj jest dzień, kiedy staniesz się mężczyzną. Ale pamiętaj, dorastając traci się swoją niewinność.

Po tych słowach słudzy otworzyli drzwi prowadzące na wschodni plac. 

Kobiety nie mogły iść z nimi. Im nie wolno było pokazywać się innym mężczyznom. 

Matka i siostra księcia, matka sułtana oraz pozostałe faworyty już czekały w specjalnym pomieszczeniu, przeznaczonym do oglądania ceremonii, odbywających się na placu. Sułtanka matka dumna była ze swojego wnuka.

- Wielki Boże, chroń go i wspieraj - szepnęła.

- Amen - odpowiedziała jej rodzicielka księcia.

Jeden ze sług donośnym krzykiem oznajmił przybycie na wschodni plac najważniejszych w tym państwie osób. Oddział ubranych w czerwone mundury janczarów, jak jednen mąż, skłonił głowy przed nimi. Sułtan usiadł na swoim tronie, po jego bokach stanęli ważni tego narodu, a jego syn wyszedł na przód i stanął naprzeciwko dowódcy. Wezwał Boga na świadka swojej przysięgi.

- Moja droga jest waszą drogą, moje ramię waszym ramieniem, moja religia waszą religią. Oddaję przeto swą głowę, serce i majątek waszej sprawie. Niechaj mój język będzie mym tlumaczem. Niechaj nie zabraknie mi ni chleba ni soli. Jeśli zboczę z drogi, niechaj wasz miecz zetnie moją głowę. Niechaj przyjdzie mi służyć z całym sercem. 

Wyrażona krzykiem odpowiedź, zaaprobowała jego mowie. 

- Hej, nikczemnicy! -  wykrzyczał do wtóru księciu dowódca. - Hej, przeciwnicy Mahometa! Wy jesteście grzesznikami, my dziękujemy Panu. Wy idźcie w swoją stronę, a my w swoją!

- Niechaj poćwiartuje mnie własny miecz, niechaj zginę i obrócę się w proch! - po raz kolejny zabrzmiał głos księcia. 

Sułtan uśmiechnął się, pełen dumy. Dowódca przypiął księciu pas i miecz. 

- Obejmiesz we władanie prowincję Manisa.


23.08.2015

Mindless

Wielce oburzona brakiem fanfickow o moich biasach, wzięłam sprawy w swoje ręce i napisałam własne. Keep calm and read.

Pairing: Hyunseung (B2ST) x Gongchan (B1A4)
Typ: smut, fluff, angst... chyba
_____________

Pierwszy raz zobaczył go na after party po jednym z większych koncertów z okazji święta narodowego. Podczas występów nie miał okazji przyjrzeć się dokładnie wszystkim artystom, dlatego nadrabiał zaległości na, jak to ktoś ładnie określił, bankiecie. Siedząc na bardzo niewygodnym krześle, rzucał badawcze spojrzenia każdemu, kto tylko przechodził obok. Czy był prześladowcą? Może, a może tylko człowiekiem w typie obserwatora. Cichy, niepozorny, lubił mieć na wszystko oko, ale kiedy było trzeba, potrafił oczarować tłum i stać się duszą towarzystwa.

O zespole tego chłopaka słyszał nie raz. Nie byli aż tak młodzi, żeby traktować ich ze znanym wszystkim przepisowym dystansem, ale zbyt różnili się wiekiem, by spoufalać się przy czarkach soju. Trzy lata doświadczenia więcej, były widoczne w samym zachowaniu artystów. Młodzi szaleli, skakali, bawili się jak dzieci, natomiast starsi zachowywali odpowiedni dystans wobec szaleństw i ze spokojem aklimatyzowali się w otoczeniu znanych sobie osób.

Żadną tajemnicą jest fakt, że tam, gdzie nie ma kamer, a są artyści, alkohol leje się litrami. Celebryci też ludzie, czasem i oni potrzebują odetchnąć od nieustannego nadzoru mediów. Przy takich okazjach, najbardziej folgują sobie młodzi, którzy, nie będąc zaprawionymi w bojach, bardzo często kończą w nieciekawych miejscach.

- Hyunseung-oppa, zatańcz ze mną - poprosiła, wdzięcząc się, ciemnowłosa dziewczyna. Ogólnie wszystko było ciemne, a Jang nie był pewien, czy ktokolwiek na tej imprezie zasługiwał na niewinne miano dziewczyny. Co najwyżej były to kobiety, a i tak większość z nich była mocno zdeprawowana. Show biznes.

- Chcesz dać popis naszego tanga? - zapytał, pieszczotliwie mierzwiąc jej idealną fryzurę. - Hyuna, ile wypiłaś?

- Wystarczająco dużo, żeby zacząć striptiz na tej rurze przy barze, ale nie tyle, żeby dać się publicznie przelecieć - odparła butnie, ratując swój wygląd, poprawianiem włosów.

Mężczyzna roześmiał się i wstał, przeciągając zastane ścięgna. Chwycił rękę partnerki i pociągnął ją w wir spoconych, podskakujących ciał.

Taniec był walką, wyższością ciała nad umysłem. Ich tango, wiele razy ćwiczone, za każdym razem miało w sobie coś nowego, nigdy nie stało się monotonne. Żar ciała przy ciele rozpalał ogień w duszy. Pełne erotyki ruchy, prowokujące spojrzenia, palący dotyk. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z uwagi, jaką przykuwali. Zawładnęli parkietem, ludzie wokół przystanęli. Ich dynamiczne kroki, atmosfera ociekająca seksem wywoływały rumieńce na twarzach obserwatorów,

Koniec zbliżał się nieubłaganie. Byli jak marionetki, muzyka nimi dyrygowała. Z ostatnimi dźwiękami zastygli w pełnej pasji pozycji, stykając się czołami, jak gdyby ktoś wyłączył robota.

Oddychali ciężko, wokół rozległy się brawa. Nikt nie śmiał z nimi konkurować, oczarowali publikę. Hyuna spojrzała mu prosto w oczy błyszczące jaśniej niż gwiazdy. Przysunęła twarz bliżej, obserwatorzy wstrzymali oddech. Coś było na rzeczy. Od dawna głowiono się nad relacją między tą dwójką, teraz wszystko miało się wyjaśnić. Liczyła na ten pocałunek, pragnęła go. Hyunseung odwrócił głowę, pomógł jej powrócić do pozycji stojącej, skłonił się głęboko i odszedł, nic nie mówiąc.

Oszołomiona partnerka szybko zniknęła ze środka parkietu.

Powietrze było chłodne i rześkie. Hyunseung oparł się o barierkę dużego balkonu i wyciągnął paczkę papierosów. Znowu wyszedł na drania bez serca. Odpalił jednego i mocno zaciągnął się ciepłym dymem. Szary obłok opuścił jego usta, wędrując po nocnym niebie. Ktoś wpadł na niego.

- Prze... - czknął nieznajomy - przepraszam, hyung.

Mężczyzna subtelnie obejrzał go z góry do dołu i kiwnął mu głową. Chłopak uznał to za zaproszenie i oparł się o barierkę tuż obok niego. Nieznajomy stanowił idealny przykład dzieciaka, któremu za pewne pierwszy raz pozwolono pić, dlatego spił się niemal do nieprzytomności.

- Jestem Gongchan - przedstawił się i rzucił starszemu wokaliście promienny uśmiech. To był niezwykle słodki i niewinny uśmiech.

- Hyunseung - odparł beznamiętnie, ponownie zaciągając się papierosem.

- Wiem, hyung - stwierdził nowy znajomy z miną wielkiego znawcy. - Trudno było tego nie wiedzieć zwłaszcza po tym zniewalającym przedstawieniu. Świetnie tańczysz, hyung. - Chłopak mówił bez przerwy, zachwycając się tanecznym popisem, a Hyunseung tylko spoglądał na niego z rozbawieniem, kończąc palić. - Dlaczego, jej na końcu nie pocałowałeś? Ja na pewno nie zmarnowałbym takiej okazji... Hyuna-noona jest taka seksowna - rozmarzył się.

Jang uśmiechnął się odrobinę drwiąco. Owszem, dziewczyna miała w sobie ogromne pokłady seksapilu, które na niego jednak nie działały, ponadto zbyt dobrze ją znał; na co dzień bywała strasznie irytująca.

Przysunął się do pijanego chłopaka i naparł na niego całym ciałem. - Nie zrobiłem tego, bo... - szepnął mu wprost do ucha i wsunął rękę w kieszeń jego spodni - bardziej interesują mnie takie słodziaki - dokończył tajemniczo i ścisnął delikatnie krocze Gongchana. Chłopak oblał się rumieńcem i jęknął cichutko. Nie odtrącił jednak napastliwego mężczyzny.

Hyunseung oblizał łakomie wargi. Słodkie ciasteczko patrzyło na niego cielęcymi oczami, a on ani myślał z niego rezygnować. Wpił się gwałtownie w jego usta, spadając na nie jak jastrząb na swoją ofiarę. Słodki smak alkoholu zmieszał się z gorzką nutą wypalonego papierosa, kiedy ich języki splotły się ze sobą w zmysłowym tańcu. Trwali tak, rozkoszując się z pozoru niewinną pieszczotą, jeden przy drugim, napierając na siebie rozgrzanymi ciałami. Gongchan zupełnie stracił głowę, kierowany pożądaniem, jakiego nie znał i alkoholem, reagował nader chętnie na poczynania nowo poznanego mężczyzny.

Jang zachował trzeźwe myślenie. Tam zostać nie mogli, bo pomimo tego, że impreza była zamknięta dla mediów, zawsze mógł znaleźć się jakiś mało inteligentny pijaczyna, sfotografować ich i sprzedać zdjęcia gazetom. Homoseksualizm nie był zbyt dobrze przyjmowany przez opinię publiczną. Taka wpadka mogła kosztować obydwu zbyt wiele. Mężczyzna chwycił rozmarzonego i czerwonego z podniecenia chłopaka za rękę i pociągnął go w stronę swojego dormu. Gongchan nie stawiał oporów.

Bardzo szybko znaleźli się w sypialni Hyunseunga. Obijali się o ściany i meble, zwarci w pełnym namiętności uścisku, odrywając się od siebie tylko na złapanie oddechu. W końcu padli na łóżko i rzeczy potoczyły się bardzo szybko. W wielkim pośpiechu pozbyli się tak krępującej ruchy odzieży i nadzy ułożyli się na satynowej pościeli. Tempo jakby zwolniło. Jang sięgnął do nocnej szafki, wyciągnął z niej lubrykant i paczkę prezerwatyw. Wprawnymi ruchami, nigdzie się nie spiesząc, rozciągał ciasne wnętrze chłopaka, przygotowując go na niezapomniane doznania. Obcałowywał przy tym brzuch kochanka, pieścił ręką jego członka i obserwował, jak młode ciało wije się niecierpliwie.

Zaprzestał po jakimś czasie swoich poczynań, założył sobie prezerwatywę, pogłaskał delikatnie wnętrza ud Gongchana, zarzucił sobie jego nogi na ramiona i naparł stanowczo na jego wejście. Rozciągnięte mięśnie wpuściły go do gorącego wnętrza, a chłopak wygiął się w łuk i zawył przeciągle z bólu. Dyskomfort nie trwał długo; Hyunseung z wprawą doświadczonego kochanka szybko odnalazł wrażliwy splot nerwów. Zagłębiał się raz po raz w jego ciało, przynosząc ogromne pokłady przyjemności, które wyrywały z gardła chłopaka jęki, sapnięcia i okrzyki euforii. Spełnienie ogarnęło go niespodziewanie, krzyknął głośniej niż dotychczas i wytrysnął wprost na brzuch, ciągle poruszającego się w nim mężczyzny. Chwilę później i Jang szczytował z zadowolonym sapnięciem. Wysunął się z niego, zdjął prezerwatywę, zawiązał ją i wyrzucił. Chusteczką wytarł swoje ciało i ułożył się obok ciężko oddychającego Gongchana. Ucałował go miękko i obaj pogrążyli się we śnie.

Poranek był równie chłodny i rześki jak noc. Chłopak obudził się z pierwszymi promieniami słońca, wpadającymi przez otwarte drzwi balkonowe. Przetarł zaspane oczy. Nie wiedział, gdzie się znajduje, dlaczego tam jest, ani jak się tam znalazł. Głowa bolała go niemiłosiernie, niemal tak samo jak tyłek. Odrzucił na bok kołdrę i z przerażeniem zauważył, że był nagi. Ogarnął wzrokiem pokój i szybko odnalazł swoje bokserki. Założył je, krzywiąc się z bólu i wyszedł na balkon. Zastał tam nieznanego sobie mężczyznę, opartego o metalową barierkę i palącego papierosa. Popielaty kolor jego włosów coś mu mówił, ale zbyt dekoncentrował go nagi tors nieznajomego.

- Cześć? - rzucił niepewnie.

Mężczyzna odwrócił się do niego powoli, z uśmiechem lustrując ciało chłopaka. Podał mu butelkę chłodnej wody.

- No cześć - odpowiedział mu, wydmuchując przy okazji dym na jego twarz.

Gongchan bez słowa wypił pół butelki i uśmiechnął się z wdzięcznością. Szybko zorientował się z kim ma do czynienia. Wokalistę tak popularnego zespołu trudno było z kimkolwiek pomylić.

- Co ja tutaj robię? - zapytał wlepiając w jego sylwetkę szczenięce spojrzenie.

- Nie pamiętasz? - Hyunseung uniósł brwi ze zdziwienia.  

- Nie - odpowiedział mu zmieszany chłopak. - Ostatnie, co sobie przypominam to impreza po koncercie - wyznał szczerze.

- W największym skrócie… Byłeś bardzo chętny i nie miałeś nic przeciwko, kiedy zaczęliśmy się całować jeszcze na imprezie, potem zabrałem cię tutaj i przeruchałem twój słodki tyłeczek, a ty bardzo wylewnie okazywałeś, jak ci dobrze.

- O kurwa - jęknął z zażenowania. - Jak to… Przespałem się z tobą?! Przecież ja nie… To niemożliwe!

- Spokojnie, niczym cię nie zaraziłem, jestem zdrowy, a nawet jeśli, to użyłem prezerwatywy. Nie pierwszy i nie ostatni raz się z kimś przespałeś - mruknął pocieszająco.

- No właśnie pierwszy - westchnął rozpaczliwie, a oczy mu się zaszkliły. - Cholera jasna, mój pierwszy raz był z facetem i nawet go nie pamiętam… Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.

Hyunseung przygarnął go ramieniem i zamknął w ciepłym uścisku. Źle to wyglądało. Współczuł młodszemu z całego serca, ale po prostu nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

- Masz, zapal sobie - zasugerował, podając mu paczkę.

Gongchan z wdzięcznością sięgnął po papierosa, odpalił go, zaciągnął się i zaczął kaszleć. W paleniu też nie miał wprawy. Zaśmiał się z własnej głupoty i jeszcze raz spróbował pociągnąć gorzki dym. Wyszło odrobinę lepiej.

- Wybacz, gdybym wiedział… Przepraszam - wyznał ze skruchą mężczyzna. Czuł się winny zaistniałej sytuacji, w końcu to on był trzeźwy.

- To nie twoja wina, hyung… to moja głupota. Mogłem tyle nie pić.

Pogodzenie się z obecnym stanem rzeczy zajęło chłopakowi wiele czasu. Popołudniem Hyunseung odwiózł go do dormu, gdzie czekali jego zmartwieni hyungowie. Jang w ciągu tych kilku spędzonych wspólnie godzin zdążył polubić tego odrobinę rozhisteryzowanego dzieciaka. Kiedy podjechali pod jego miejsce zamieszkania, Jang zabrał mu telefon i wpisał swój numer. W zamian za to uzyskał promienny uśmiech Gongchana i czuły buziak w policzek. Obiecał sobie wtedy, że będzie silnie pracował nad tym, żeby zafundować mu drugi “pierwszy raz”, tym razem na trzeźwo.

30.06.2015

Rozdział 1 - Dom w Wenecji

Wybaczcie, że tak długo... Rozdział ten był trudny dla mnie do napisania. Po przeczytaniu będziecie wiedzieli, dlaczego...
UWAGA: Zawiera treści o charakterze seksualnym, podchodzącym pod pedofilię, przemoc, kazirodztwo...
Zapraszam...
_______________________________
Taemin - takie imię nosił pewien chłopiec mieszkający w Wenecji , we  Włoszech. Był z natury podejrzliwy wobec ludzi i miał ku temu powody. 

Doskonale za to dogadywał się ze zwierzętami. Okazywał im troskę i współczucie, a one wyczuwały to i lgnęły do niego, w oczekiwaniu na pieszczotę, czy drobny smakołyk.


Jako małe dziecko, Taemin potrafił przytulić się do nóg zupełnie obcej osoby, tylko dla tego, że wydała mu się ona na tyle sympatyczna, by z miejsca jej zaufać. Zadziwiająco często tulił się do bezpańskich psów za co dostawał kuksańce i nagany od matki lub niańki. 


Jedną z osób, które chłopiec podziwiał była jego starsza siostra Taeyoon. Podobnie jak matka odznaczała się niezwykłą urodą, jednak cicha i spokojna miała w sobie coś anielskiego. Taemin zawsze towarzyszył jej przy wieczornym szczotkowaniu włosów. Nieraz zazdrościł jej tych pięknych jasnych jak złoto, długich, gęstych i układających się w gładkie fale kosmyków. Zwykł bawić się nimi, tworząc rozmaite upięcia, które niekoniecznie znajdowały uznanie w oczach matki, czy samej siostry, dlatego na takie zabawy rodzeństwo pozwalało sobie tylko wieczorami, przed spaniem. Włosy chłopca były natomiast proste jak druty i miały kolor brązowy, zbliżony odcieniem do czerwieni, czy pomarańczy. Z powodu problemów z dopasowaniem ich do panującej mody, Taemina obcinano na prosto w ni to krótkiej ni to średniej długości, nakładając mu na głowę miskę i tnąc je wzdłuż jej krawędzi. Takie fryzury nosili niektórzy mnisi. 

Taeyoon była tym dzieckiem, którym chwalono się w towarzystwie. Odkąd skończyła szesnaście lat, pozwalano jej przebywać razem z dorosłymi na przyjęciach w salonie, podczas gdy Taemina skrzętnie chowano na piętrze. Rzadko kto wiedział, że w rodzinie konsula Lee jest jeszcze syn. 


Matka chłopca była niezwykle piękna i to po niej głównie odziedziczyła urodę  Taeyoon. Wiecznie roześmiana, była duszą towarzystwa. Zawsze pełno wokół niej było adoratorów, z czego mały Taemin był niezwykle dumny. Piękny głos kobiety czasem rozbrzmiewał w całym domu przy akompaniamencie starego fortepianu. Chwile te jednak bywały nie często.

Ojciec mógł się natomiast poszczycić tym, że był trochę podobny do Zygmunta II Augusta, ówczesnego władcy potężnego nadwiślańskiego państwa.

Rodzina Lee mieszkała w Wenecji od niedawna. Wraz z decyzją zarządcy cechu kupieckiego konsul wraz z najbliższymi przeniósł się z centralnej Azji do Włoch. Dzieci były swoistego rodzaju atrakcją wśród miejscowych. Przy każdej rozmowie wschodni akcent wzbudzał napady śmiechu, przez co Taeyoon czerwieniła się niesamowicie i powstrzymując łzy, uciekała do domu, a Taemin, ku uciesze ludzi mówił jeszcze więcej i jeszcze bardziej po swojemu. 

Pierwszy raz, kiedy mały chłopiec zrozumiał, że w jego domu jest coś nie tak, był wtedy, kiedy miał dziesięć lat. Podczas wielkich przyjęć przestano nagle chwalić się najcudowniejszą córką, a po każdym takim wydarzeniu rodzice bardzo na siebie krzyczeli. Taeyoon stawała się coraz bardziej milcząca i choć Taemin nigdy nie przyłapał jej na płaczu, nieraz widział opuchnięte oczy i nos na jej twarzy.

 - Oh, mój mały braciszku - powiedziała pewnego wieczoru, kiedy przyszła do jego pokoju. - Tak bardzo ci zazdroszczę...

 - Czego, siostrzyczko? Czyż nie cieszysz się z zaręczyn?

Było to niedługo po tym, jak syn jednego z bogatych kupców poprosił ojca Taeyoon o jej rękę. Matka była zachwycona, konsul Lee krzywił się znacząco, natomiast Taeyoon... nie dało się powiedzieć, co wyrażała jej mina.

 - Cieszę się, nawet nie wiesz, jak się cieszę - wykrzyczała niemal i zatkała sobie buzię dłonią. - Ale jestem taka brudna, nie mogę z nim być. - Powiedziawszy te słowa, wybuchła głośnym płaczem i uciekła z powrotem do swojego pokoju. 

Taemin był niesamowicie zdziwiony, nie znał bowiem nikogo, kto myje się dokładniej niż Taeyoon. Jej skóra była jedwabiście gładka i miękka, a włosy zawsze idealnie ułożone. Nie chcąc się naprzykrzać dziewczynie, ułożył się do snu. W nocy usłyszał skrzypnięcie otwieranego okna i głuchy trzask, jednak nie przejął się  tym zbytnio, odpływając w krainę snów.

Rankiem dozorca znalazł ciało Taeyoon, leżące bezwładnie na chodniku.

 Przełomową chwilą w życiu małego Taemina okazał się pewien sobotni wieczór, kiedy został w domu sam z ojcem, ponieważ matka wyjechała opiekować się swoją chorą krewną. Chłopiec szykował się właśnie do snu, kiedy mężczyzna zawołał go do swojej sypialni. Taemin bardzo niechętnie tam poszedł. Stanął w progu i z wyczekiwaniem spojrzał na ojca.

- Chodź kochanie! Usiądziemy razem na łóżku i porozmawiamy. My oboje właściwie nigdy ze sobą nie rozmawiamy.

To prawda, Taemin musiał przyznać mu rację.

 Ale siedzieć na łóżku z ojcem? I dlaczego on się tak poci? Trzęsie się jakoś obrzydliwie...

 - Czy ojciec jest chory?

 - Chory? Nie! Chociaż tak, jestem, jestem chory! - Natychmiast uchwycił się tej myśli. - Potrzebuję masażu, a mama wyjechała... Taeyoon też nie ma. A ona umiała mi pomóc, była bardzo zręczna. Popatrz, moje dziecko, teraz zdejmę koszulę... i położę się, o, tak... a ty pomasujesz moje obolałe plecy...

 Taemin przyglądał mu się z niedowierzaniem. Pojęcia nie miał, co myśleć. Skoro jednak Taeyoon to robiła, to chyba i on powinien...

 Fu! Jak obrzydliwie ojciec wygląda bez koszuli! Za nic nie miał ochoty dotykać tej białej, obwisłej skóry, pokrytej w różnych miejscach kępkami włosów.

 Jednak Taeyoon podobno dotykała, a poza tym trzeba być posłusznym rodzicom. Więc chyba będzie musiał.

 Nieszczęsna Taeyoon.

 I właśnie wtedy Taemin wysnuł pierwsze podejrzenia, dlaczego jego siostra zrobiła tę okrutną rzecz. Ale było to tylko słabiutkie, niepewne przeczucie. Taemin wiedział przecież niewiele o tej stronie życia i nigdy, nawet w największych koszmarach nie objawiłaby mu się prawda.

 Z największą niechęcią zaczął masować barki leżącego na łóżku konsula, a on uśmiechał się lubieżnie. Całą siłą woli musiał powstrzymywać grymas obrzydzenia, kiedy palcami dotykał jego skóry. Po chwili mężczyzna poprosił, by teraz pomasował mu klatkę piersiową. Pot spływał ciurkiem po białej skórze, ręce Taemina ślizgały się, a  on jęczał i stękał tak okropnie.

 - Czy to ojca boli? - zapytał niepewnie. Najchętniej przerwałby to wszystko i uciekł.

 Tymczasem on otworzył oczy, uniósł ręce i zaczął gładzić go po ramionach

 - Och, to rozkoszne, cudowne! Jeszcze! Jeszcze!

 Próbował przyciągnąć go do siebie, układał usta jak do pocałunku, Taemin nie był  w stanie sobie wyobrazić, że mogłoby do tego dojść, a nie chcąc urazić ojca udał atak kaszlu i odwrócił głowę. Uciec nie mógł, bo konsul trzymał go mocno.

- Masuj mnie, masuj! Właśnie tego mi potrzeba, moja dziecinko! Poczekaj! Nie sięgasz dobrze do prawego boku, najlepiej usiądź na mnie okrakiem. Taeyoon zawsze tak robiła... i twoja mama też, chyba nie chcesz okazać się gorszy od nich?

 Taemin zacisnął zęby. Wywód ojca wydawał mu się odrobinę nie na miejscu, choć nie wiedział dlaczego.

 Ręce konsula potrząsały nim niecierpliwie.

 - No rób, co mówię!

Ale ja nie chcę, nie chcę, to najbardziej obrzydliwe, co w życiu przeżyłem, myślał. Konsul nalegał, mówił, że Taemin jest nieposłuszny i głupi, że Taeyoon bardzo chętnie wszystko robiła i co sobie Taemin w ogóle myśli.

 Kiedy krzyki nie pomagały, zaczął delikatnie pieścić ciało chłopca. Wsunął rękę za kołnierzyk jego koszuli, gładził kark i plecy, zrobił się przy tym purpurowy na twarzy, dyszał ciężko i pojękiwał.

Wciąż pełen szacunku do ojca, chciał się odsunąć jak najdalej. Sytuacja stawała się coraz bardziej nieprzyjemna.

- Usiądź na mnie okrakiem, bo tak mnie boli w lewym barku...

 - To najlepiej, żeby ojciec usiadł...

 - Nie, nie, to nie będzie to samo - syknął. - Taeyoon zawsze wiedziała, jak mi będzie najlepiej. Taeyoon była prawdziwym aniołem. Dlaczego ty robisz tyle ceregieli?! Nie mógłbyś być taki jak Taeyoon?

 Jego ręce błądziły bezładnie po chłopięcym ciele, jego broda drżała. Taemin nie wiedział, co ma robić. Skoro on cierpi i potrzebuje pomocy, to przecież  nie wolno odmówić.

 Z trudem przełknął ślinę. Nie chciał na nim siadać. Dlaczego ojciec nie mógł tego zrozumieć...

 Nagle zamarł.

Konsul doprowadził się już do takiego podniecenia, że tracił nad sobą panowanie. Zaczął drżącymi rękami rozpinać pasek od spodni. Dość tych ceregieli!

 Taemin miał wrażenie, że w głowie eksplodowało mu słońce. Zerwał się jak użądlony przez pszczołę i odskoczył ku drzwiom. Nareszcie pojął, o co tu chodzi. Ojciec pospiesznie zapiął pasek.

 Chłopiec zasłonił twarz rękami i próbował uciec z pokoju, ale on był szybszy i zdążył go złapać.

 - Pozwól mi odejść - jęknął.

 - Taemin, posłuchaj mnie teraz - rzekł srogo i bardzo stanowczo. - To wcale nie jest niebezpieczne. Taeyoon robiła to ze mną przez wiele lat. To bardzo przyjemne, zrozum. Ja jej w ten sposób pomagałem, była bardzo samotna. Mogę ci sprawić tyle przyjemności, chodź zaraz do mnie, ja muszę, muszę, słyszysz? Chodź!

 Trzymał go mocno i ciągnął do łóżka, ale Taemin już wiedział, co robić.

  - Ojciec zrobił to Taeyoon? - chciał krzyknąć, ale z gardła wydobył mu się jedynie pisk. Twarz miał inną niż zazwyczaj, zmienioną z gniewu i rozpaczy. - Powiedz, że to nie prawda, bo ja wiem, że Taeyoon nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Powiedz, że to nie prawda!

 - Uspokój się! - warknął na szamoczącego się chłopca. Wciąż nie dawał za wygraną i ponawiał próby zmuszenia go do uległości. Opór Taemina podniecał  go jeszcze bardziej, doprowadzał do desperacji. Udało mu się przewrócić go na łóżko. Był tak opętany żądzą, że nic nie słyszał, wzrok musi się mącił.

 Nagle Taemin z całej siły zdzielił go w kark.

 - To ty ją zamordowałeś! - zawył Taemin. - Puść mnie!

 Wybuchł płaczem i wyrwał mu się.

 - Zamordowałem? JA? Wiesz, co? Ona sama wyskoczyła z okna, ja nic nie zrobiłem...

 Taemin z całej siły uderzył łokciem w tę podnieconą gębę i konsul zawył  z bólu.

 - Zabiłeś ją - powiedział. - Nie musiałeś wcale spychać jej z okna, nie ma żadnej różnicy.

 Mężczyzna próbował zatamować krwotok z nosa, drugą ręką nadal mocno trzymał chłopca.

 - Nic złego nie zrobiłem.

 - Ja dobrze wiem, co się stało!

Szarpnął się raz jeszcze, zdołał się uwolnić. Wybiegł z pokoju, zabrał ze sobą wierzchni płaszcz i buty. Wciąż coś wypadało mu z rąk, musiał to zbierać, ale ostatecznie wybiegł na schody. Dotarł do niego jeszcze głos ojca:

- To wina Taeyoon! To ona mnie wciąż zaczepiała! Wciąż mnie kusiła!

 - Nigdy! To ty chciałeś żeby miała poczucie winy!

Taemin wybiegł z domu i zatrzasnął za sobą drzwi. Na dworze padał ulewny deszcz. Schronił się w jakiejś bramie.

 Ocierał łzy, tłumił szloch i starał się jakoś otrząsnąć po obrzydliwych przeżyciach, a potem skierował się do starych magazynów na portowym nabrzeżu.


< Prolog  

9.05.2015

Just try, if you wanna...

Dla mojej najukochańszej Ummy napisałam Sevmione. Nie mój pairing, nie moje klimaty, whatever, czego się nie robi dla przyjaźni, nie?
Także ten, przed wami ff z Harrego Pottera,
UWAGA: zawiera treści erotyczne, mocno spaczone relacje uczeń-uczennica i coś takiego. 
Ten fragment jest tylko fragmentem, w zamyśle miało powstać całe opowiadanie, ale jakoś nie mam do niego zapału. Nie będzie więcej - wybaczcie.

Z informacji pobocznych, założyłam twittera :)
@The_Best_Gisa
Aktualnie spamujemy słoniki dla V :D
Peace & Love, czytajcie :*
_________________________

Miyoko, bo kocha Severusa




Przeraźliwy ból wyrwał go z objęć kolejnego koszmaru tak gwałtownie, że przez chwilę nie był w stanie odróżnić sennej mary od rzeczywistości. Świadomość spadła na niego z całą swoją brutalnością, gdy, pomimo powoli uspokajającego się oddechu, uciążliwe pieczenie paraliżujące mięśnie nie ustawało. Zbyt dobrze wiedział, co oznacza to osobliwe zjawisko w lewym przedramieniu. Pozwolił sobie jedynie zerknąć kątem oka na zegar wiszący nad wygasłym kominkiem i z goryczą zauważyć, że jeszcze nigdy, w całej swojej karierze śmierciożercy, nie miał przyjemności stawiać się na wezwanie w środku nocy. Coś było nie tak i był całkowicie pewien, że nie chce się dowiadywać co.

Zwlekłszy się z łóżka, niemal natychmiastowo założył obszerne, czarne szaty, a do ukrytej kieszeni wsunął białą maskę. Znak palił go z każdym krokiem coraz bardziej, gdy cicho jak złodziej przemierzał opustoszałe korytarze Hogwartu. Opuszczając zamek, spojrzał tęsknie na wielkie i rozległe jezioro, które pamiętało czasy jego młodości, kiedy jeszcze nie miał nic wspólnego ze śmierciożercami, dopiero poznawał sekrety magii, czające się w każdym wypowiedzianym słowie i delikatnym ruchu nadgarstka z trzymaną w palcach różdżką. Z grymasem złości na twarzy, skarcił się w myślach za tak poniżającą sentymentalność i bezzwłocznie aportował się tuż za bramą.

Powalony na kolana, traktowany gorzej niż niewolnik, zhańbiony tak samo jak pozostali, a jednak cieszący się większym uznaniem, korzył się pod stopami czarnoksiężnika w nieco zbyt majestatyczny i dumny sposób, jakby na przekór temu, który chciał pozbawić go wszelkiej godności.

- Wzywałeś, panie. - Jego głos był ochrypły, ale mocny i głęboki.

- Ach, Severusie - przemówił wyniośle mężczyzna  bardziej podobny do węża niż człowieka. - Wybaczę ci dzisiejsze spóźnienie, przecież wyrwałem cię ze snu w środku nocy, prawda?

- Tak, panie - odparł niepewnie, spoglądając prosto w czerwone oczy nad sobą.

- Głupcze, śmierciożerca ma być czujny! Crucio!

Snape nawet nie zdążył zauważyć, kiedy samozwańczy Lord wyciągnął swoją różdżkę, a już zwijał się w spazmach bólu. Znowu użyto na nim zaklęcia niewybaczalnego. Za każdym razem ujawniało to w Severusie drugą, zdecydowanie bardziej mroczną naturę. Wszystkie działania zadające ból na ciele i na duszy, budziły w jego ciele swoistą bestię, która pragnie jedynie niszczyć i zabijać, zaspokajając egoistyczne pobudki. Tym razem też tak było. Dziwnie pobudzona część świadomości dała o sobie znać, sprawiając, że zaczął odczuwać pewnego rodzaju przyjemność płynącą z bólu. Jego ciało przestało wycinać się we wszystkie strony, szukając dogodnej pozycji, w której efekt działania cruciatusa będzie najmniej bolesny. I właśnie po takim zachowaniu, Czarny Pan poznał, że już wystarczająco długo używał zaklęcia.

  - Severusie - rzekł Voldemort z głębokim namysłem - mam dla ciebie zadanie, które traktować możesz jako swoją zasłużoną nagrodę. - Po raz kolejny wycelował w Snapea różdżkę. - Adikcio gemella. Znajdź szlamę Pottera i pozbaw ją tego, co najcenniejsze.

Bladoniebieski promień owinął się wokół jego lewej ręki i powoli wnikał w ciało, przesączając leniwie swoją esencję tuż przy sercu. Mężczyzna zacisnął z niezadowoleniem usta. Znał to zaklęcie zbyt dobrze, a niewątpliwe konsekwencje bycia pod jego wpływem spadną nie tylko na niego.

Niezbyt dobrze pamiętał, jak znalazł się z powrotem w zamku, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że plan Sami-wiecie-kogo, zaczął się wypełniać, kiedy posłał jedną z hogwardzkich skrzatek po Hermionę Granger. Nalał do dwóch wysokich kieliszków wina i natychmiast opróżnił jeden, trzema haustami. Wcale nie dało mu to wytchnienia, ale ponownie wypełniony słodko pachnącym płynem kieliszek, odstawił na stół, tuż obok drugiego.

Delikatne, ale stanowcze pukanie do drzwi przeraziło go na tyle, że złapał się za serce, typowo mugolskim zwyczajem.

Drżącą ręką wyciągnął swoją różdżkę i wpuścił zaspaną dziewczynę do środka.

- Coś się stało, panie profesorze?

Spojrzał na nią, przenikając wzrokiem swoich czarnych jak smoła oczu jej drobne ciało. Jak bardzo perwersyjne wydało mu się to pytanie. Sam zwrot, który słyszał tysiące razy, stał się czynnikiem wpływającym na jego libido bardziej niż najsilniejszy afrodyzjak. Ciemna otoczka nocy i cienka koszula okrywająca młode kobiece ciało, nadały całej sytuacji niemal erotycznego charakteru. Severus poczuł się niesamowicie podniecony samą myślą o jej krągłych piersiach i miękkich pośladkach.

  - Profesorze Snape? - powtórzyła niepewnie, wchodząc do środka. Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem, odcinając jedyną drogę ucieczki. Serce zamarło w niej z przerażenia, a potem zaczęło szaleńczo tłuc się w piersiach.

- Rozbieraj się, Granger.

Łagodny rozkaz sprawił, że spojrzała mu w oczy. Cofnęła się, zachwiała i upadłaby, gdyby nie doskoczył do niej, z niespotykaną szybkością pokonując dzielącą ich odległość. Jego ramiona uniosły ją, przytrzymały i przycisnęły do piersi, a ciemne oczy wpatrywały się w nią przenikliwie. Pchnęła go w twardą niczym stal pierś, starając się wyswobodzić z krepującego uścisku.

- Jesteś słaba, Granger. I wytłumacz mi, jak Panna Wiem-To-Wszystko mogła nie wziąć ze sobą różdżki? 

- Ja...

- Z resztą nieważne, ułatwiasz mi tym zadanie - warknął cicho.

Postawił ją na ziemi, trzymając mocno jedną ręką. Drugą zaczął rozwinąć guziki jej koszuli.
Oddech uwiązł Hermionie w gardle. Wyciągnęła obie ręce, żeby pochwycić jego dłonie.

- Co pan wyprawia?! - wrzasnęła w przypływie gryfońskiej odwagi.

- Rozbieram cię. - Zachowywał się tak jakby nie dostrzegał, że usiłuje go powstrzymać. Brzegi koszuli rozchyliły się, ukazując wąski mostek i miękką wypukłość piersi osłoniętych niemal przezroczystą koronką.

Bestia wynurzyła się na chwilę, chcąc szarpać, gryźć, posiąść. Z trudem zdołał ją poskromić.  Pożądanie podsycane działaniem zaklęcia uderzyło go mocno i boleśnie. Wziął głęboki oddech, jednym ruchem ręki zerwał z Hermiony koronkowy stanik i jego oczom ukazały się w pełni jej krągłe piersi. Pogładził satynową skórę, nie mogąc się powstrzymać. Pieścił kciukiem jej brodawki, aż stwardniały i uniosły się jak pąki kwiatów. Wymruczał coś - dziewczyna nie dosłyszała słów - i pochylił głowę by skosztować wargami słodkiej wypukłości.

Przy pierwszym dotyku jego języka i zębów nogi się pod nią ugięły. Jej ciało roztopiło się z pragnienia. Wciągnął ją w wilgotne ciepło swoich ust, rozpalając ogień żądzy.

Wplotła palce w jego gęste, czarne jak noc włosy, chcąc oderwać od siebie jego głowę, ale płomienie igrały na jej skórze, rozchodząc się niesamowitym ciepłem głęboko w środku. Tylko raz skosztuj tego, co zakazane. Tylko raz. Przeżywała taką rozkosz, że nie była w stanie stwierdzić czy to aby na pewno jej własne myśli wodzą ją na pokuszenie.

 Jego dłoń przesunęła się po jej brzuchu i odnalazła koronkowy brzeg majtek. Kolory wokół niej wirowały i tańczyły, powietrze trzaskało, ziemia pod stopami się przesuwała. Z gardła wyrwał się jej jęk rozpaczy i pożądania. Odgłos bicia ich serc, przepływającej krwi,brzmiał w jej uszach jak muzyka. Wyzwalał w niej dzikość. Jego zapach, męski, podniecający wzbudzał pragnienie, ostre i zniewalające.

 - Nie! Nie zrobię tego! - Hermiona wyszarpnęła się. Pragnęła go bardziej niż cokolwiek wcześniej, bardziej niż Viktora, czy Rona, ale siła tego pragnienia śmiertelnie ją przerażała. 

 Severus uwięził ją w ramionach tak mocno, że oboje stracili równowagę - upadli na podłogę. Przygniótł ją swoim ciałem. Drażniąca woń mężczyzny skutecznie kruszyła jej opór. Ręce z łatwością zsunęły z jej pośladków koronkową bieliznę. Błądził dłońmi po jej ciele, zapisując w pamięci każde zagłębienie i każdą krągłość, wzniecając w nich ogień. 

 Skóra Snape'a była gorąca i słona. Hermiona językiem sięgnęła podstawy jego szyi i zaczęła to miejsce pieścić. Zadrżał z rozkoszy. Zacisnął ramiona wokół niej niczym stalowe imadła. Czuła jego ciepły oddech na szyi, przy uchu. 

 - Czuj to. Nie myśl, po prostu czuj - wyszeptał łagodnie, głosem miękkim jak aksamit. - Daję ci wszystko, nie odtrącaj tego. - Była to czysta pokusa, diabelskie kuszenie. 

 Zamknęła oczy. Siła jego uczucia obezwładniała ją. Otumaniona, błogo zamroczona, straciła trzeźwość myślenia. Był tam dla niej. Gotowy spełnić każde żądanie. Dojrzały, męski i poważny. Jej ciało spięło się na samą myśl o przyjemności, jaką mógłby jej sprawić.

 Przesunął dłonią po jej udzie, wywołując dreszcz. Znów wysunęła język i dotknęła go nim, zwlekała. Palce Severusa odnalazły wilgotne gorąco i zaczęły niespiesznie je pieścić. Drasnęła jego skórę, a potem lekko przygryzła. Opanował pragnienie, by chwycić jej biodra i od razu ją posiąść, Nie zatraciła się jeszcze w pełni, umysł miała zmącony, ciało płonęło z pragnienia. Podsycał jej żądzę, wsuwając głębiej palce, badając, czując skurcz jej mięśni, jej biodra, poruszające się w poszukiwaniu spełnienia.

 W tym zaklęci było coś, co nie pozwoliłoby mu przestać, nawet, gdyby chciał. Pozwalał Bestii rosnąć w sobie, karmić się erotyzmem, spijać z serca resztki przyzwoitości. Czuł ból, pragnienie, jego ciało było rozpalone, twarde i zbolałe. 

 Jakaś jej cząstka była świadoma dotyku nagiej, gorącej skóry Snape'a na jej skórze, jego agresywnie męskiego ciała, ale pociągało ją przede wszystkim miarowe, głośne bicie serca.

 Palce Severusa zanurzyły się głęboko w jej cieple, wzbudzając w odpowiedzi płomienie - czerwone języki ognia, białą żądzę, błękitne błyskawice. Umysł miał  przyćmiony czerwoną mgłą przeszywającego pragnienia. Przygniótł jej szczupłe biodra przed natarciem.

  Była tunelem aksamitnego ognia. Zanurzył się w niej najgłębiej, jak zdołał, rozrywając cienką ochronną barierę, płonąc, pragnąc, z determinacją. Krzyknęła z bólu. Była taka drobna, tak ciasna i gorąca, że zatracił się w czystym doznaniu. Odczuwaniu. Czystym odczuwaniu. Prawdziwym odczuwaniu. Nie w fantazjach, które tworzył, by przetrwać ciemność, samotność, destrukcyjny wpływ czarnej magii, ale w prawdziwym odczuwaniu. ich pomieszany zapach wzmógł jego szaleństwo, sprawił, że całkowicie stracił panowanie nad sobą i obudził w nim agresywny, bestialski instynkt drapieżnika.

 Hermiona odruchowo zaczęła z nim walczyć. Sprawiał jej ból swoją brutalną siłą, przedzierając się przez jej niewinność. Jego dłonie były wszędzie, podobnie jak zęby. Z jego gardła wydobyły się ciche, ostrzegawcze warknięcia, kiedy starała się go powstrzymać.

  Uniósł głowę. Jego oczy lśniły, niebezpieczne, nieopanowane, już nie ludzkie, na skraju szaleństwa. Im bardziej Hermiona się opierała, tym bardziej stawał się brutalny, jak dzikie zwierze dążące do dominacji, do własnej przyjemności. Nie doznał wcześniej ekstazy, jaką dawało jej ciało. Chciał by trwało to wiecznie. Wypełniła go moc, pełne uniesienie. Chciał więcej, jeszcze więcej.

 Severus przestał istnieć. Z Hermiony czerpało rozwścieczone zwierze; wykorzystywało jej ciało bez śladu czułości, bez delikatności.

 Zabij mnie. Kiedy stworzenie, które teraz cię dręczy, skończy, będzie rozleniwione, zaspokojone i senne. Zabij je wtedy. Zrobię co mogę, żeby ci pomóc...

 Łagodny ruch w umyśle niósł ze sobą słowa. Nagle zalało ją poczucie winy. Obwiniała go przez ten cały czas... A on robił to wszystko dla wyższego dobra. Sam skazał się na takie życie. Żadne mroczne zaklęcie nie znika bez śladu. Zawsze pozostawia swoje odbicie... Zamknęła oczy i zmusiła ciało, żeby się rozluźniło.

 Myślał, że jego dusza poszła na zatracenie, że stał się prawdziwym śmierciożercą bez skrupułów, który nie odróżnia dobra od zła. Dziką bestią bez zasad, z przeogromną siłą, niewyobrażalnie niebezpieczną. Tak długo opierał się miażdżącej czarnej pustce, a teraz ginął, uwięziony w wirze przemocy i namiętności, mocy i rozkoszy,

 Palce Hermiony odnalazły jego kark. Zmusiła się, żeby wyrzucić z umysłu ból, starając się nie czuć brutalności, z jaką się z nią obchodził. Snape. Mroczny. Zawsze samotny. Budzący grozę. Wyśmiewany. Prawie żaden czarodziej nie czuł się dobrze w jego obecności, a jednak on uleczył wielu z nich. Mistrz eliksirów.

 Kogo teraz obchodziłaby ta dzika bestia? Kto byłby wdzięczny za to, co poświęcił dla nich wszystkich? Kto spróbowałby zbliżyć się do niego na tyle, by spróbować dotknąć samej istoty jego jestestwa? Kto byłby w stanie przełamać barierę pokutnej samotności, jaką sam siebie ukarał? W Hermionie wezbrało się współczucie i coś jeszcze, czemu nie miała odwagi dokładnie się przyjrzeć. Nie mogła pozwolić zniknąć tak wspaniałej osobie. Nie pozwoli na to..

 Zanurzyła dłonie w rozwichrzonej czuprynie i przyciągnęła jego głowę do piersi, oddając mu się dobrowolnie.

 Jego biodra nadal nad nią się kołysały, ale delikatniej, jakby powoli odzyskiwał świadomość. Hermiona, ośmielona, uniosła ciało, aby go dotknąć, złączyć się z jego gwałtownym rytmem, z jego sercem, płucami, aż zaczęli poruszać się w idealnej harmonii. Jedno ciało, jedno serce, jeden umysł. Starała się ich oboje uspokoić, nadać jego ciału wolniejszy, delikatniejszy rytm jej ciała.

 Leżała pod nim jak pogrążona we śnie. Nagle, jakby wyczuwając, że dziewczyna odpływa, bestia uniosła głowę i spojrzała na nią ciemnymi oczami. Raz dzika i za chwilę delikatna i czuła. Hermiona zamrugała, żeby widzieć go wyraźniej. Jego ciało zadrżało, pozostawiając głęboko w niej nasienie.

. . .

 Siedział przy niej już od dłuższego czasu. Nie potrafił zrozumieć, jakim prawem ten... ten śmieć pozostawał bezkarny. Nawet nie pofatygował się sprawdzić, czy z nią wszystko w porządku.

 - O, Harry, tutaj jesteś - powiedział swoim dobrodusznym głosem Dumbledore, wchodząc do skrzydła szpitalnego.

 - Jestem, panie profesorze. Martwię się o nią - odpowiedział mu chłopak, spoglądając ukradkiem na nieprzytomną Hermionę.

 - Panna Granger dostała bardzo silne eliksiry wzmacniające, zapewniam cię, obudzi się niebawem.

 Harry zacisnął nerwowo pięści. Tyle pytań cisnęło mu się na usta, sam nie wiedział, od którego zacząć. Sytuacja była co najmniej nierealna, wręcz absurdalna.

 - Panie profesorze, mówił profesor, że są bratnimi duszami. Czy Snape nie powinien chociaż przyjść i sprawdzić, co z nią jest?!

 - Profesor Snape, Harry - upomniał go. - Sam fakt, że dwie osoby są bratnimi duszami, nie jest żadną gwarancją, że te relacje będą doskonałe, łatwe, czy wypełnione szczęśliwymi zakończeniami. Severus jest pod wpływem zaklęcia, które osłabia jego wolną wolę, gdy tylko panna Granger znajduje się w pobliżu. Nie jest w stanie powstrzymać swoich żądz, dlatego bezpieczniej jest dla nich obojga, gdy jednak nie sprawdza, co u niej słychać. - Mrugnął do chłopaka znad swoich okularów-połówek i uśmiechnął się pobłażliwie. Wyciągnął zza pazuchy woreczek z cukierkami i podsunął Harremu niemal pod sam nos. - Cytrynowego dropsa?

28.04.2015

One shot - one chance

Po długim czasie powracam z 2minem :)
Ze specjalną dedykacją dla Mikado <3
Męczyłam się z tym tekstem długo, ale mogę powiedzieć, że jestem zadowolona. 
Mam nadzieję, że wam również przypadnie do gustu.
UWAGA: zawiera treści erotyczne, przekleństwa, elementy BDSM i inne dziwne wymysły autorki.
Miłego czytania, pozdrawiam,
Gisa 
____________________


 Jedno proste zlecenie. Jeden niczego nie spodziewający się biznesmen. Jeden aparat. Jeden fotograf. Kilkaset zdjęć.

 Wszedł na dach budynku stojącego naprzeciwko wysokiego, przeszklonego biurowca. Chłodny wiatr przyjemnie owiewał jego nagie ramiona. Podszedł do betonowego murka, który w zamyśle miał stanowić zabezpieczenie przed spadnięciem z dużej wysokości. Dla niego był idealną kryjówką. Przykucnął, ustawił odpowiednio obiektyw i czekał.

 Cierpliwość w jego zawodzie była podstawą, a on opanował ją do perfekcji. Potrafił godzinami zastygać w bezruchu i uważnie obserwować otoczenie. Potencjalni pracodawcy to cenili i choć żaden z nich nigdy nie widział jego twarzy, to miał wzniesioną wokół siebie niesamowicie dobrą reputację. Dostawał trudne zadania, a przez to, że były takie trudne, ich cena nie należała do najniższych. Pieniędzy miał pod dostatkiem.

 Tym razem nie musiał czekać długo. Poważny mężczyzna w garniturze wyszedł na sąsiedni dach. Zrobił kilka kroków w kierunku stojącej samotnie ławki, usiadł na niej i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wyjął jednego i zapalił.

 Przyczajony fotograf nadal czekał. To nadal nie było to, co chciał zobaczyć. Całkowicie opanowany i wyzbyty wszelkich uczuć, obserwował jak mężczyzna raz za razem zaciąga się trującym dymem i wypuszcza srebrzyste obłoczki z ust.

 Nagle sięgnął po telefon. W końcu nadeszła ta chwila. Młody chłopak szybko nacisnął przycisk migawki i zrobił pierwsze zdjęcie.

 Podczas całej rozmowy, zrobił ich kilkadziesiąt. W zasadzie była to wystarczająca ilość, ale wrodzona intuicja kazała mu jeszcze chwilę poczekać. Patrzył przez obiektyw, jak mężczyzna powoli odwraca się w jego stronę, spogląda prosto na niego i puszcza mu oczko.

 - Cholera - wyrwało mu się.

 Chwycił w rękę swój plecak i zerwał się, gotowy do biegu, ale właśnie wtedy ktoś przytknął mu do twarzy biała chustkę. Poczuł słodki, oszałamiający zapach, pociemniało mu w oczach, w głowie się zakręciło i stracił przytomność.

 Pierwsze, co poczuł, to boląca głowa. Nie był to jednak zwykły ból. Ten był tępy i pulsujący. Nie miał litości dla biednego chłopaka. Myślenie jednak nie zawiodło. Miał pełną świadomość tego, co wydarzyło się zanim podziałał na niego chloroform.

 Wyczuł, że leży na czymś miękkim, co pachniało niesamowitą świeżością. Gdyby był w innej sytuacji, zamruczałby z przyjemności, ale obecnie nie był w stanie sobie na to pozwolić.

 Na próbę delikatnie poruszył nadgarstkami i stopami. Nic nie krępowało swobody jego ruchów. Odetchnął z ulgą i dopiero wtedy wyczuł ten duszący zapach papierosów. Momentalnie jakoś życie przemknęło mu przed oczami. Do odważnych świat należy, jak to mówią. Podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał po pokoju. 

 Całość pogrążona w półmroku emanowała bogactwem. Wszędzie mieniły się złote elementy, czy to ramy obrazów, czy wykończenia ciężkich drewnianych mebli. Dwie przeszklone ściany ukazywały nocną panoramę miasta, w którym rozpoznał Seul. Jedynie w rogu stała wysoka lampa, dająca blade światło. Pod nią był fotel, na którym siedział mężczyzna w szlafroku, powoli paląc papierosa. Jego błyszczące, ciemne oczy z ciekawością i lekkim politowaniem wpatrywały się w chłopaka, który hardo, z zaciętą miną odwzajemniał spojrzenie. 

 W końcu zgasił niedopałek w eleganckiej porcelanowej popielniczce, wziął plik dokumentów ze stolika i podszedł do szerokiego łóżka i siedzącego na nim fotografa.

 - Lee Taemin - powiedział niesamowicie niskim głosem, łamiąc ich nie pisany układ milczenia. - Owiany tajemnicą, młody detektyw, o którym nikt nic nie wie... Tym razem przeliczyłeś się ze swoimi możliwościami, mały - mruknął pieszczotliwie i wyciągnął rękę, żeby rozczochrać długie kosmyki jasnych włosów tak bezradnego chłopca. Taemin jednak odruchowo cofnął się pod ścianę. - Proszę, proszę, jaki niedotykalski - zaśmiał się odrobinę kpiąco.

 - Myślisz, że nie wiem, kim jesteś, Choi? - odezwał się, momentalnie przybierając wojownicze nastawienie. - Wiem o tobie wszystko. Wiem z kim pracujesz, z kim sypiasz, czym się zajmujesz...

 - Och, w to nie wątpię. Znalazłem w twoim plecaku teczkę z dość ciekawymi informacjami o mnie. - Usiadł na łóżku i przesunął się w stronę widocznie podirytowanego chłopaka. - Napracowałeś się. Niektórych rzeczy nawet nie byłem świadomy... - zamyślił się - no, chociażby tego, że lubię drobnych chłopców z blond włosami. Zawsze wybierałem ich podświadomie... Musiałeś wiele razy być obserwatorem moich, powiedzmy zabaw. Z resztą sam pasujesz do tego opisu. Mam to traktować, jako zaproszenie? - zapytał, uśmiechając się prowokująco.

 - W twoich snach, zboczeńcu - warknął i skulił się przy samej ścianie, podciągając kolana pod samą brodę w obronnym geście.

 - Let's make my dreams come true - szepnął melodyjnie. Wyciągnął rękę, złapał go za kostkę, przyciągnął do siebie, popchnął na plecy i przyszpilił własnym ciałem do materaca, który lekko ugiął się pod nimi. - Nie tylko ty umiesz zbierać informacje, Minnie - wyszeptał, a w tych słowach kryła się tajemnicza obietnica, niemalże groźba. - Sprawię, że już nigdy nie będziesz w stanie pomyśleć o żadnym innym mężczyźnie. Zniewolę cię, będę jedynym sensem twojego istnienia. Od teraz należysz tylko do mnie.

 Napięcie między nimi wzrastało. Taemin nie okazując strachu, trwał w ich niemym pojedynku spojrzeń. Nie zamierzał dać mu tej satysfakcji. Nie podda się. Splunął mu prosto w twarz.

 - Tak, smarkaczu, bawić się nie będziemy - zadecydował władczo. Jednym szybkim ruchem przewrócił chłopaka na brzuch, a wyciągniętymi z kieszeni szlafroka kajdankami skuł ze sobą jego ręce.  - Takito! - krzyknął.

 - Wzywałeś, panie? - odezwał się spokojnym, ciepłym głosem, ubrany w garnitur mężczyzna, wychylając się z ram drzwi.

 - Przynieś mi czarne pudełko - wydał krótkie polecenie, ze stoickim spokojem przytrzymując wyrywającego się Taemina na swoim miejscu.

 Lokaj zniknął i wrócił dosłownie kilka sekund później, trzymając w dłoniach pokaźnych rozmiarów skórzaną walizkę. Położył ją tuż przy głowie chłopaka, zupełnie nieświadomie przycinając kilka kosmyków jego jasnych włosów. Nie mówiąc ani słowa, wyszedł.

 Choi nie owijając w bawełnę, zsunął czarne spodnie razem z bokserkami z jego chudych bioder. Chłopak wierzgał nogami, jakby go obdzierali ze skóry. Mężczyzna jednak, nie zrażony, zdołał rozebrać go od pasa w dół całkowicie. Dopiero wtedy postanowił go puścić.

 Taemin niemalże natychmiastowo skulił się w kącie. Z lekką obawą obserwował, jak jego - musiał przyznać - przystojny oprawca otwiera tajemniczą walizkę. W środku znajdowały się zabawki. Oczywiście takie dla dorosłych. Aż mu się słabo zrobiło.  Mężczyzna wyciągnął duży, biały słój z czarną zakrętką i postawił go obok torby. Karcącym spojrzeniem omiótł sylwetkę chłopaka i po raz kolejny przyciągnął go do siebie. Lee w dalszym ciągu milczał, unosząc się swoją dumą i honorem. Nie miał szans, żeby się bronić. W ciągu kilku minut Choi uświadomił mu, jak bardzo jest silny. 

 Jakoś tak wyszło, że jego nogi zostały przypięte do ramy łóżka. Kajdankami oczywiście. Siedział tak w rozpiętej koszuli, czując nieprzyjemny chłód między udami i na innych nagich częściach ciała, a Choi, jakby zupełnie stracił nim zainteresowanie, z dziwnym uśmieszkiem przerzucał sobie tylko znane przedmioty wewnątrz czarnej walizki. W końcu przyjrzał się z uwagą Taeminowi. Spodobał mu się dostrzegalny zarys mięśni brzucha, dobrze rozbudowana klatka piersiowa z dwoma rozkosznie strerczącymi, różowymi skutkami i wystające żebra. Chłopak, pomimo panującego lata, był blady. Szczególnie oznaczało się to na szczupłych udach, które niesamowicie kusiły, by się nimi zająć. 

 Minho przysunął się bliżej leżącego chłopaka i niemalże oblizując się, wyciągnął rękę. Ciepłymi palcami przesunął po jego mostku w dół, docierając aż do pępka. Z rozbawieniem obserwował, jak Taemin spina wszystkie mięśnie i ledwodostrzegalnie drży, a mimo to, patrzy mu się prosto w oczy z intrygujacą zaciętością i zaciska wojowniczo pięści. Pogładził go po żebrach i trącił palcami jego sutki, na co chłopak tylko przygryzł wargę.

 Mężczyzna czerpał nieopisaną przyjemność z podszczypywania, ciągnięcia, ściskania i drapania jego bladych brodawek. Przeciągnął tę zabawę aż do momentu, kiedy Taemin z rumianymi policzkami odwrócił wzrok. Pochylił się, leniwie podrażnił jednego sutka językiem i pzyczepił do niego niezbyt duży klips. Dokładnie to samo powtórzył z drugiej strony. Chwycił w dłoń jego powoli budzącego się do życia członka, a chłopak sapnął z zaskoczenia. Choi nacisnął palcem dziurkę na samym czubku i zaczął powoli poruszać ręką w górę i w dół. Powoli, bez pośpiechu pobudzał wrażliwe nerwy, bawił się, zaczepiał. Pełne gracji i estetyki ruchy podstępnie zabierały podświadomość Lee w rejony, których  jeszcze nie znał. Dzielnie znosił torturującą go przyjemność i odetchnął, gdy mężczyzna w końcu zostawił jego stojącego w pełnej gotowości penisa. Nie zdążył porządnie nacieszyć się pozorną wolnością, kiedy dwa klipsy na jego sutkach zaczęły intensywnie wibrować, wydając z siebie cichutkie brzęczenie.

 Minho z miną polującego kota przypatrywał się, jak samokontrola małego detektywa upada, jak zaczyna tracić nad sobą panowanie, jak własne ciało go zdradza. Chłopak wyginał się, wiercił i podrygiwał niespokojnie, próbując na zmianę raz pozbyć się tej zdradzieckiej rozkoszy, a raz spotęgować ją na tyle, by w końcu odpłynąć w słodki niebyt. Przy każdym takim ruchu jego penis napinał rozkosznie skórę przy pachwinach. Miał ogromny dylemat. Podniecony do tego stopnia, że myślenie zawodziło, trzymał się uparcie postanowienia, że nie da temu człowiekowi satysfakcji i słowem się nie odezwie. Zamknął oczy i zacisnął mocno szczęki. Coraz trudniej było mu oddychać. 

 Nagle sapnął zaskoczony. Poczuł zimne, niebezpiecznie śliskie palce pomiędzy swoimi pośladkami. Odruchowo chciał się skulić i zasłonić nogami. Nie był w stanie tego dokonać, a po pokoju rozległ się cichy brzdęk kajdanek.

 Czuł, jak długi palec Choi zagłębia się w nim, delikatnie, ale stanowczo pieści ukrwione ścianki odbytu. Po jakimś czasie, zaczął wycofywać się tylko po to, by powrócić w liczbie mnogiej. Powolne rozciąganie miało w sobie coś tak niewyobrażalnie zmysłowego i ekscytującego. Na trzech palcach Minho poprzestał, a gdy ostatecznie je wyciągnął, Taemin z trudem powstrzymał jęk protestu. 

 Nie chciał otwierać oczu. Naprawdę nie chciał patrzeć na mężczyznę, kiedy usłyszał szelest opadającego na podłogę satynowego szlafroka. Nie potrafił jednak nie zerknąć... choćby na chwilę. Zrozumiał swój błąd, kiedy już nie mógł odwrócić wzroku. Ciemne oczy hipnotyzowały go, tonął w ich głębi.

 Choi usadowił się między jego nogami i przyciągnął go do siebie, wciąż patrząc mu w oczy. Opuszkami palców pogładził jego kostki. Dotyk palił. Był wszędzie. Na jego łydkach, stopach, udach i biodrach. Mężczyzna zdołał spostrzec, że chłopak drży. Wykazał się wspaniałomyślnością i szybkim ruchem zerwał z niego czarne klipsy. Zabolało. Z leżącego tuż obok pudełka wyciągnął srebrną paczuszkę i prowokującym gestem pociągnął zębami, rozrywając ją. Taeminowi zakręciło się w głowie i opadł z powrotem na miękką pościel, zamykając oczy. Usłyszał jeszcze tylko dźwięk zakładanej prezerwatywy i został pociągnięty do pionu. 

 Minho, trzymając go za pośladki, delikatnie opuścił jego ciało na swojego członka. Chłopak z trudnością wpuścił go w swoje wnętrze. Nie chcąc dłużej zwlekać, pchnął mocno biodrami, wchodząc w niego do samego końca.

 - Njia – wyrwało się Lee. Choi był duży. Przerzucił skute ręce przez jego szyję, bo tak łatwiej mu było utrzymać się w pozycji siedzącej i schował swoją twarz w zagłębieniu obojczyka mężczyzny.

 Wszędzie czuł duże, chłodne i jedwabiście gładkie dłonie. Były na jego brzuchu, gładziły biodra i boki, przesuwały się powoli po żebrach, zaczepnie trącały opuchnięte i nabrzmiałe sutki, ściskały spięty kark i ramiona, przemieszczały się wzdłuż kręgosłupa w dół, aż zatrzymały się na kształtnych pośladkach.  Bolało go niesamowicie. W całej tej okropnej sytuacji był tylko wdzięczny mężczyźnie, że zatroszczył się o niego na tyle, żeby zamiast bezdusznie zacząć go gwałcić, powoli kręcił biodrami, starając się przyzwyczaić go do swojej wielkości jak najlepiej. 

 Jedna z teorii mówi, że w krytycznej sytuacji z wrogiem powinno się współpracować. W końcu z takiej współpracy samemu można czerpać korzyści.

 Taemin wychodząc z takiego założenia, uniósł się na tyle, ile pozwalały mu wszelkie krępujące urządzenia i z cichym sapnięciem opadł z powrotem na umięśnione uda mężczyzny. Minho musiał przyznać, że chłopak go zaskoczył  - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pozwolił mu na ten wyraz pozornej kontroli, ale tylko na chwilę. Zdawał sobie sprawę, z tego ile takie zachowanie go kosztuje. Przeniósł swoje dłonie na jego uda i w momencie kiedy po raz kolejny zaczął opuszczać się w dół, pchnął mocno biodrami, wchodząc w niego głębiej niż dotychczas. Taemin krzyknął cicho i odchylił się gwałtownie tak, że przed upadkiem uchronił go jedynie ręce przerzucone przez szyję Choi. Poczuł go w sobie naprawdę głęboko i intensywnie. Uniósł się po raz kolejny, a zadowolony z siebie mężczyzna, wypchnął biodra do przodu. I tak raz za razem poruszali się w akompaniamencie cichych pomruków, sapnięć, powstrzymywanych jęków i odgłosów uderzania ciałem o ciało.

 Lee zaczął drżeć. Jego oddech nie był już nawet przyspieszony. Nerwowo łapał powietrze, prawie dusząc się jak przy szlochu i boleśnie zagryzał dolną wargę. Mocno napięty członek drgał w rytm ich ruchów. Minho złapał go za biodra, żeby uniemożliwić mu poruszanie się.

 - Jęcz dla mnie - warknął głębokim barytonem i pogładził kciukami miękką skórę nad jego udami. - Powtarzaj moje imię - szepnął zmysłowo, owiewając oddechem jego lewe ucho. Chłopak drgnął niecierpliwie.

 - Min-ho - wysapał z trudem, zacisnąwszy dłonie na jego barkach.

 W nagrodę mężczyzna gwałtownie uniósł go i pchnął mocniej niż dotychczas. Skowyt, jaki wydobył się z gardła Taemina niósł w sobie posmak olbrzymiej namiętności i pożądania. Znów mógł czuć to ogłuszające zmysły tarcie.

 - Ah... Min...nijah... Minho - wydusił piskliwie. - Minho... kya... Minho!

 Z każdym powtórzeniem, jego pchnięcia stawały się coraz szybsze i mocniejsze. Odczuwał chorą satysfakcję ze sprawiania przyjemności wbrew czyichś przekonaniom. W końcu obydwu było dobrze, prawda?

 - Minho! - wrzasnął pół przytomnie Taemin. Słodkie dreszcze rozeszły się po całym ciele, każdym nerwem poczuł jak ogarnia go zmysłowa namiętność. Wytrysnął gorącą, lepką mazią i opadł bez sił. Wciąż czuł w sobie poruszającego się mężczyznę. Już niedługo potem  Minho osiągnął spełnienie, a chłopak  zanurzył się w błogim niebycie.

 Ranek przyniósł ze sobą nagłe otrzeźwienie. Taemin przetarł rękoma zaspane oczy i rozejrzał się, z ulgą stwierdzając, że jest sam. Niemal popłakał się ze szczęścia, gdy zauważył, że zdjęto mu wszelkie krępujące kajdany. Uznał, że najwyższy czas wynosić się stamtąd.

 Odrzucił na bok przyjemnie ciepłą satynową pościel i chwycił swoje bokserki leżące na podłodze i z przesadnym entuzjazmem wciągnął je na swój tyłek. Pozostałe elementy garderoby odnalazł w dość oddalonych częściach pokoju. Będąc już w całkowicie skompletowanym stroju, ruszył do drzwi. Jakie było jego szczęście, kiedy w ostatniej chwili, tuż przed tym jak wyciągnął rękę do klamki, zauważył swój plecak. Zabrał go ze sobą i wyszedł. 

 Korytarz na zewnątrz upewnił go w przekonaniu, że znajduje się w bardzo ekskluzywnym apartamentowcu, tudzież hotelu. Wypolerowane na wysoki połysk marmurowe płyty zdarzyło mu się widzieć tylko w jednym miejscu, kiedy był na zleceniu w Moskwie. Nie zwracając większej uwagi na bogate zdobienia ścian, puścił się niemal biegiem w kierunku schodów. Schodek po schodku zeskakiwał w dół, modląc się w duchu, żeby nikogo nie spotkać. 

 Problem pojawił się, kiedy dotarł na parter, po przejściu, jak naliczył, siedmiu pięter. Przy długiej ladzie siedziały dwie elegancko ubrane kobiety, uzupełniając coś w stosach papierów. Przełknął głośno ślinę i siląc się na powagę, przeszedł tuż obok nich, pod same drzwi. Żadna z nich nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Taemin nie zauważył jednak, że oprócz ich trojga, w pomieszczeniu był ktoś jeszcze.

 Minho odprowadził oddalającą się sylwetkę chłopaka wzrokiem, uśmiechając się przy tym tajemniczo.

 Przez trzy kolejne dni Taemin chodził jak struty. Irytowało go wszystko, począwszy od zbyt głośno oddychających współpracowników, a skończywszy na drażniącej mieszance zapachów, która zmieniała się, w zależności od miejsca, w którym przebywał. Krzyczał zupełnie bez powodu na swoich podwładnych, którzy uciekali w popłochu na jego widok. Źródłem całego, wszechogarniającego go rozdrażnienia było wspomnienie najdziwniejszego, najbrutalniejszego, najwstydliwszego i  najbardziej podniecającego seksu, jaki zdarzyło mu się przeżyć w ciągu całego życia. Za nic nie potrafił pozbyć się z głowy tego pogardliwego uśmieszku Minho ani sposobu, w jaki patrzył. Ciągle czuł na ciele jego dotyk, a na policzkach majaczył mu się rumieniec wstydu i upokorzenia.

 Jego wzburzenie osiągnęło apogeum, kiedy przeglądając zawartość swojego plecaka odnalazł małą, zwiniętą w rulonik i przewiązaną złotą wstążką karteczkę. Drżącymi jak nigdy palcami zsunął frywolną ozdobę i rzucił okiem na treść zapisaną zgrabnym pochyłym pismem. 

Nie zapomnisz. Należysz do mnie

 Był gotów wstać i z miejsca złożyć niecodzienną wizytę panu Choi w celu wyjaśnienia jego szanownej osobie kilku niecierpiących zwłoki spraw, za pomocą kilku silnych argumentów… bądź argumentu siły. Zdołał jednak opanować swoje mordercze zamiary i ze spokojem wypisanym na twarzy obserwował jak uprzednio wrzucona do kominka karteczka płonie. 

 Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zachować się jak prawdziwy mężczyzna. Wykonał jeden, krótki telefon, a po chwili siedział za kierownicą swojego sportowego Cadillaca.

 Kim Jonghyun przyjął go z otwartymi ramionami, jak zwykle zresztą. Ten niewysoki, ale dobrze zbudowany Koreańczyk był dla Taemina kimś w rodzaju sex-kolegi. W zasadzie był odrobinę ponadto, lecz wciąż zbyt mało, by nazwać go przyjacielem. Ot kumpel z korzyściami. 

 - Taem – rzucił przyjaźnie, otwierając mu drzwi. - Dawno cię tu nie było, już myślałem, że o mnie zapomniałeś – zaśmiał się.

 Lee będąc w złym humorze, nie miał najmniejszego zamiaru wymieniać z nim żadnych uprzejmości i od razu zatopił swoje spierzchnięte usta w jego wprawnych wargach. Brutalnie, ostro i krótko. 

 - Chodź się pieprzyć – warknął dziwnie niskim, gardłowym głosem i nie czekając na odpowiedź, wtargnął do środka mieszkania Jonghyuna, ciągnąć go za sobą do jego własnej sypialni.

 Standardowo, bez zbędnych ceregieli zaczęli zdejmować z siebie ubrania. Właściwie w większości robił to Kim. To był ich taki niepisany układ. Pewne rzeczy po prostu istniały we własnym zakresie i nie próbowali tego zmieniać. 

 Jonghyun ugryzł go w szyję. Kolejną ofiarą był obojczyk, po nim lewy sutek, skóra na ostatnim żebrze z prawej strony, wystające kości biodrowe i wrażliwe podbrzusze. Taemin zwykle targany dreszczami przyjemności, tym razem poczuł się… tak zwyczajnie. Bardziej bolały go wyczyny chłopaka, niż sprawiały przyjemność, ale nie przerywał. Uważnie śledził wzrokiem dłonie, które rozpinały jego skórzany pasek od spodni. Nie odrywał od nich oczu, nawet kiedy został zupełnie nagi, a one zaczęły pieścić jego członka. 

 Chciał to czuć. Bogowie, naprawdę chciał spędzić noc, ranek i może nawet cały dzień w objęciach Jonghyuna, ciesząc się przyjemnym uczuciem spełnienia. Nie dane mu to było. Chłopak naprawdę długo zajmował się jego przyjacielem, czasem w żartach nazywanym Tae-juniorem. Dotykał go, lizał, ssał, a on nadal nie potrafił tego poczuć. 

 - Taem, ja wiem, że ty chcesz, ale bez odzewu z dołu, to się nie uda – stwierdził w końcu zrezygnowany Kim.

 - Ja pierdole – warknął tylko chłopak, w ekspresowym tempie ubrał się i wyszedł bez słowa pożegnania.

 Znał jeden sposób rozwiązania tej patowej sytuacji. Zamierzał raz na zawsze pozbyć się źródła jego ostatnich problemów. Podjechał pod szklany biurowiec należący do korporacji Choi i niemal wtargnął do środka. 

 Z odnalezieniem biura prezesa nie miał najmniejszego problemu. Wjechał windą na ostatnie piętro i skierował się do największych drzwi. Jakaś kobieta próbowała go zatrzymać, pokrzykując coś o tym, że prezes jest zajęty, ale zignorował ją zupełnie. Wpadł do przestronnego pomieszczenia z tak bojowym nastawieniem, że aż dziwne, że wokół nie było słychać wybuchających pocisków, jak na polu walki. 

 Mężczyzna w ciemnoszarym garniturze siedział spokojnie za biurkiem, przeglądając jakieś papiery. Podniósł wzrok i uśmiechnął się szeroko na widok swojego gościa. 

 - Lee Taemin – mruknął zmysłowo, a ciarki przebiegły chłopakowi po kręgosłupie. - Czym zawdzięczam sobie twoją niespodziewaną wizytę?

 - Milcz – warknął, z niepokojem obserwując, jak Choi zamyka drzwi na klucz.

 - Ktoś tu jest nie w humorze – zaśmiał się cicho i pstryknął go w nos.

 Krew się w Taeminie zagotowała. Tego było za wiele. Wziął rozmach i z całej siły popchnął Minho na ścianę. 

 - Zepsułeś mnie, kurwa – niemal wrzasnął nieco płaczliwie.

 - Ja zepsułem ciebie? - zapytał z niedowierzaniem mężczyzna, unosząc do góry obie brwi.

 - Przez ciebie mi, kurwa, nie staje. Masz to, do cholery jasnej, naprawić!

 Choi roześmiał się serdecznie. Urzekło go zdenerwowanie Taemina i jego wybuch złości. Podszedł pewnym krokiem do drobnego ciała chłopaka, złapał go jedną ręką z boku szyi i przysunął do siebie. 

 - Masz na myśli, że inni przestali cię podniecać? - szepnął mu wprost do ucha, a językiem przesunął od małżowiny do linii szczęki i ugryzł go lekko tuż pod nią.

 Chłopak zaniemówił. Momentalnie zrobiło mu się gorąco i niesamowicie dziwnie. To było dokładnie to, o co mu chodziło. No właściwie nie, ale działania Minho wywołały to, co chciał. Kolana mu zmiękły i oparł się o jego umięśniony tors. 

 Tego dnia naznaczyli swoją obecnością wiele mebli w biurze. Każdy kolejny raz był lepszy od poprzedniego. Taemin tego dnia stracił jakąś część wolności. Więcej nie wyszedł nigdzie bez prezesa Choi, a w zamian za to dostawał wszystko, czego chciał.

 W zasadzie był zadowolony.