4.10.2014

Never Give Up

 - Jeongguk, źle - ryknęła surowym głosem nauczycielka, przyprawiając drobnego chłopaka o dreszcze.

 - Przepraszam - szepnął smutno, powstrzymując łzy zbierające się w kącikach oczu.

 - Ty mnie nie przepraszaj - syknęła uszczypliwie. - Naucz się w końcu porządnie.

 Dalsze kąśliwe uwagi, które miała w planach wygłosić, skutecznie przerwał dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Zdegustowana pokręciła karcąco głową i lekceważącym ruchem ręki, pozwoliła uczniom opuścić salę lekcyjną.

 Jungkook nigdy nie lubił tej kobiety. Od samego początku szkoły, od tego feralnego września, kiedy przyszło mu rozpocząć naukę w liceum, w którym wcale nie chciał się uczyć, znienawidził nauczycielkę angielskiego i chyba ze wzajemnością. Już pomijając jej charakter, który nie pozwalał na pokazanie jakichkolwiek pozytywnych emocji, czy brak zachowań mających na celu zjednanie sobie rzeszy nastolatków, sam jej wygląd odstraszał. Krótkie kręcone włosy w odcieniu zbliżonym do musztardy zmieszanej z kawą i czymś bardzo brudnym, tworzyły artystyczną koronę wokół wyłysiałego czoła. Twarz o policzkach obwisłych jak u buldoga, zdobił niezmienny wyraz pogardy dla ludzkości i całego otoczenia. Małe, świdrujące oczka, o białkach tak przekrwionych, że wyglądały jakby ktoś wcisnął czarną wisienkę w nieświeżą śmietanę, lustrowały otoczenie, doszukując się chociażby najmniejszej oznaki znudzenia, czy, o kurczaku broń, kompletnej ignorancji i olewania przedmiotu. Pomimo wiecznych narzekań, że przy odpowiedzi uczniowie mówią tak cicho, że nie jest w stanie ich usłyszeć, słuch miała lepszy od nietoperza. Wystarczył cichy pomruk, czy jakaś kąśliwa uwaga, której nie zauważył kolega z ławki, a ona już, z miejsca potrafiła powtórzyć słowo w słowo to, co zostało powiedziane i jeszcze dopowiedzieć to, o czym jedynie się myślało. 

 Z żadnej strony nie przypominała Koreanki. Wywodziła się z Anglii, co podkreślała na każdej lekcji. Chcąc, czy też nie, każdy z jej uczniów po tygodniu zajęć znał drzewo genealogiczne rodziny Smith.

 Jungkook wiele razy zastanawiał się, co takiego zrobił, że ta nieszczęsna kobieta uczepiła się właśnie jego. Za każdym razem dochodził do jednego i tego samego wniosku, lubił się zamyślać.
Na pierwszej lekcji, zamiast odpowiedzieć jak każdy normalny nastolatek na podstawowe pytanie o imię, mruknął coś o politycznej poprawności słowa pasztet (co wiąże się z zupełnie nieistotną anegdotką) i ziewnął szeroko. I krótko mówiąc, od tamtej pory miał przekichane.

 - Hey, stupid kid - wrzasnął do niego jeden z znienawidzonych "kolegów" z klasy. - Oh, zapomniałem, ty nie rozumiesz.

 Wszyscy w szatni ryknęli śmiechem, szydząc z niego. Z jednym problemem zawsze wiązał się drugi. Zacisnął tylko pięści, chwycił swoją kurtkę i trochę za szybkim krokiem wyszedł ze szkoły. Prosto na deszcz, lepiej być nie mogło.

 Wzdychając, spojrzał w niebo. Miało odcień jasnoszary, zupełnie odzwierciedlając jego samopoczucie. Poprawił sobie plecak na ramieniu i spacerowym krokiem ruszył w stronę domu.

 Doskonale znał trasę. Przejście z jednego końca na drugi zajmowało mu dokładnie dwadzieścia minut, co oczywiście było jego czasem na przemyślenie życiowych rozterek.

 Szczerze nienawidził swojego liceum. Ze względu na decyzję swoich rodziców, musiał do niego chodzić, ale od początku był temu przeciwny. Był nieśmiały, bał się kontaktu z obcymi ludźmi, a jak się okazało, do klasy trafił zupełnie sam, bez żadnych znajomych. Pomijając problem z nauczycielką angielskiego, jak to zwykle bywa, klasa podzieliła się na grupki, a on został sam. Śmiali się z niego, nie szczędząc złośliwych komentarzy. Zaczynał mieć tego dosyć.

 Wraz z przekroczeniem progu mieszkania, do jego nosa dotarł słodko-kwaśny zapach pieczonego kurczaka i jakiegoś sosu. 

 - Mamo, wróciłem - krzyknął w stronę kuchni i wlekąc się niezwykle powoli, wspiął się po schodach do swojego pokoju.

 Kobieta nawet mu nie odpowiedziała. Zresztą nawet się nie zdziwił. Ostatnio było z nią coraz gorzej. Po śmierci ojca miała napady depresji, na tyle poważne, że raz nawet zawieźli ją do zakładu zamkniętego na kilka dni. Psycholodzy stwierdzili jednak, że wszystko z nią w porządku i może wracać do domu. Cóż, nie wszystko da się wykryć na tych super testach.

 Usiadł przy biurku z zamiarem odrobienia lekcji i pouczenia się chociaż odrobinę, ale gdy tylko spojrzał na plan lekcji, od razu mu się odechciało. Ten przeklęty angielski. Dwie godziny pod rząd z samego rana. Jęknął głośno ze zrezygnowaniem i, by jak najdalej odłożyć obowiązek uczenia się tego języka, zszedł po cichu do kuchni.

 Ostrożnie zajrzał do pomieszczenia, jakby samo zbliżanie się do niego było zakazane. Z ulgą zauważył, że nikogo w środku nie było. Zachęcony smakowitymi zapachami, nałożył sobie miskę zupy jarzynowej. Była ciepła. Widocznie niedawno skończyła się gotować. Przynajmniej wiedział, że z jego mamą jest dobrze. Kiedy miała napady depresji, nie obchodziło ją nic. Siedziała godzinami w jednym pokoju i nieustannie płakała, zapominając o swoim synu.

 - Zostaw to! - wrzasnęła kobieta, pojawiając się niespodziewanie w kuchni, a chłopak wystraszył się tak bardzo, że aż podskoczył, rozlewając zupę. - To dla mojego synka, wynoś się stąd!

 - Mamo, ale to ja, Jeongguk - jęknął, wiedząc, jak to wszystko się skończy.

 Jego matka znowu miała napad. Od rana, kiedy widział ją przed pójściem do szkoły, nawet się nie przebrała. Stanęła w drzwiach, ubrana w długą, białą koszulę nocną z rozczochranymi włosami, których ciemną barwę przyprószyła siwizna. Podkrążone oczy i blada cera dodawały jej upiornego wyglądu.

 - Nie kłam - wrzasnęła jeszcze głośniej niż poprzednio. - Mój kochany synek, chcesz mi go odebrać, tak samo, jak odebraliście mojego męża! Zostaw nas, jedyne czego chcemy, to żyć w spokoju!

 - Mamo - szepnął cicho brunet, a po jego policzku potoczyła się pojedyncza łza.

 Zostawił ciepłą miskę na stole i wstał z krzesła. Zgodnie z tym, co rozsądek mu podpowiadał, chciał czmychnąć do swojego pokoju, jednak nie dał rady. Wymijając kobietę, spojrzał jej prosto w oczy i to był jego błąd. 

 To była chwila.

 Dosłownie ułamki sekundy.

 Głuchy trzask i piekący ból.

 Razem z tym uderzeniem pękło coś wewnątrz niego. Mama go uderzyła. Ta, która dała mu życie, kobieta, która troszczyła się o niego od pierwszego oddechu. Tak po prostu. Spoliczkowała go. Nie oddał jej; nie potrafiłby.

 Wybiegł z płaczem z domu. Ledwie pamiętał o tym, żeby założyć buty. Biegł. Po prostu biegł przed siebie, nie patrząc na nic. Słone łzy kapały mu z policzków, nie widział praktycznie nic. Chyba zaczęło nawet kropić, ale jakby tego nie zauważył.

 Było takie jedno miejsce. Nogi same go tam poniosły. Spory wiadukt, całkiem niedawno otworzony. Stanął na samym środku chodnika spojrzał w niebo. Zaczęło się ściemniać. Ostatnie znikające za horyzontem promienie jesiennego słońca. Ciągle się zastanawiał dlaczego.

 Dlaczego tata ich zostawił...

 Dlaczego ta głupia nauczycielka się na niego uwzięła...

 Dlaczego mama nie jest taka jak wcześniej...

 Dlaczego nie ma przyjaciół...

 Chwycił drżącymi rękami metalową poręcz. Była zimna. Boleśnie przenikała chłodem jego smukłe dłonie. Niezbyt się przejął. Najpierw jedna noga, mocne podciągnięcie i druga. Przykucnął na stalowej konstrukcji i spojrzał w dół. Już nie płakał. Może rzeczywiście rozwiązanie było proste. Przypadkowe stracenie równowagi, mocniejszy podmuch wiatru i zniknąłby z tego świata już na zawsze. Skończyłyby się problemy, nikt więcej nie miałby mu za złe niczego.

 Jeszcze raz zerknął w dół. Samochodów nadal nie było dużo, jednak co jakiś czas przejeżdżała a to ciężarówka, a to tir, czy zwykły osobowy samochód, To wydawało się takie proste, nic skomplikowanego. Po prostu odrobina odwagi, albo zwykły przypadek... Ludzkie życie jest takie kruche...

 Wstał. Chwiejąc się lekko, wyprostował kręgosłup i rozpostarł szeroko ramiona. Poczuł się taki wolny... Wyzwolony od wszelkich problemów. Jakby na świecie nie istniało nic poza nim, mrokiem i delikatnym wiatrem. Niespotykany spokój. Równowaga, której tak bardzo potrzebował.

 Nagle to wszystko szlag trafił i poczuł, że spada. Co dziwne, spadał do tyłu, z powrotem na chodnik. Zamiast twardego zderzenia z podłożem, popadł w czyjeś silne ramiona. spojrzał w górę i zobaczył cudowną twarz, okrytą kapturem. Zobaczył anioła...

 Uczucie bezpieczeństwa otoczyło go z każdej strony, zmartwienia już całkiem zniknęły. Zapragnął pozostać w tych ramionach już na zawsze. Przymknął oczy i wtedy do niego dotarło, że to wszystko byłoby zbyt absurdalne. Jego "anioł" właśnie się na niego wydzierał w najlepsze, a on jakby przestał kontaktować.

 - Życie ci nie miłe?! - wrzasnął z pretensjami chłopak. Miał niski głos, wwiercał się w duszę, rozchodził po skórze i uciekał mrowiącymi palcami. - Ej, nie umieraj mi tutaj.

 Chyba przestraszył się tego Kook'owego milczenia i delikatnie położył go na chodniku. Zimno - tyle poczuł chłopak. Nieznajomy pochylił się nad nim i delikatnie poklepał go po policzku. Bodźce bólowe przeważnie działają. Tak było i tym razem. Brunet gwałtownie zamrugał i podniósł się do siadu, uderzając przy okazji czołem w brodę chłopaka. Usłyszał ciche syknięcie, chyba go zabolało.

 - K-kim jesteś - zapytał przerażony, czując, że zaraz znowu się rozpłacze.

 Chłopak chyba zauważył jego strach, bo uśmiechnął się delikatnie.

 - Nikim ważnym. Napędziłeś mi stracha - powiedział, jakby się śmiejąc. - Wiesz, biegłem sobie spokojnie i nagle widzę jakiegoś chłopaka, który wygląda, jakby chciał skakać. I cie ściągnąłem... Serio chciałeś się zabić? - zapytał podejrzliwie.

 Jeongguk spuścił wzrok, nic nie odpowiedział. Dla nieznajomego miało to jasny przekaz. Oczywiście, że chciał.

 Westchnął głośno i położył mu dłoń na głowie. Pieszczotliwie zmierzwił ciemne kosmyki.

 - Posłuchaj - zaczął poważnym głosem. - W życiu będą lepsze i gorsze chwile. Nie możesz skoczyć z mostu tylko dlatego, że jest za trudno. Nie wiem jaką masz sytuację, nie znam cię, nawet nigdy wcześniej cię nie widziałem. Powiem ci tylko, że życie jest twoim najcenniejszym skarbem i nawet gdy stracisz wszystko, ono jedyne ci pozostanie. Szanuj je i pamiętaj: Nigdy Się Nie Poddawaj.

 Jungkook jakimś cudem pozwolił mu odprowadzić się do domu i na pożegnanie dostał opiekuńczego całusa w czoło. Znalazł lekarstwo. Ktoś, kogo nigdy wcześniej nie spotkał, okazał się dla niego wybawieniem. Ucieczką od problemu. Chwilowym zapomnieniem.

 Problemy miały jednak wrócić, jak to już w życiu bywa. Jednak przez całą noc zajęty był myśleniem o tajemniczym chłopaku. Nie podobało mu się to, że prawdopodobnie nigdy więcej się już nie spotkają, chciał poznać go bliżej, odnaleźć w nim podporę do dalszej walki.

 Śniło mu się coś miłego, bo uśmiechał się przez sen...

10 komentarzy:

  1. Jakie to było..... ;-; Takie.... o~~~ T.T
    Biedny Kook... T.T
    Zajebiste <3
    Weny Kochana! <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) i tak, Jungkook to jego ksywka ^^
      dziękuję ci za pomoc przy zmianie szablonu :*

      Usuń
  2. Tak mi smutno... :( ale musze powiedziec, ze jest zaje~
    I jaki to paring? Tak nie wylapalam xD
    Duzo weny :3 Fighting!

    PS. Fajny nowy szablon bloga ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, nie smutaj :(
      Dziękuję bardzo :*
      Pairingu nie mogłaś wyłapać, bo nie był podany.
      Na razie wszystko owiane jest taką tajemnicą :D
      A nad tym szablonem razem z Mikado trochę posiedziałyśmy, więc cieszę się, że się podoba ^^

      Usuń
    2. Ale tak bardzo chcialam wiedziec kto to... (o.o) Wiedz, ze nadal przezywam! xD
      Hihi, szablob jest taki... magiczny :3

      Usuń
    3. Spokojnie, spokojnie,
      drugi rozdział już się pisze i wszystko się wyjaśni... Chyba
      Nie jestem pewna, czy akurat to, jaki pairing, ale tożsamość zakapturzonego chłopaka na 89% się ukaże :)
      Czekaj cierpliwie^^

      Usuń
  3. Masz talent do wyciągania z ludzi emocji *.*
    To było takie prawdziwe, nawet nie chce myśleć o tym ile teraz młodych ludzi odbiera sobie życie... Ehh...

    Czekam jak to opowiadanko się zakończy :3

    Duuuuużo WENY życzę :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, osoba, którą niezwykle cenię, powiedziała mi kiedyś,
      że niezależnie od formy, czy to śpiew, pisanie, czy malowanie,
      dzieło jest najdoskonalsze, gdy autor zna temat z własnego doświadczenia.
      Prędko się nie doczekasz zakończenia, chcę poświęcić na nie co najmniej kilka rozdziałów.
      Dziękuję :)

      Usuń
  4. Genialne!! *-*
    Ale tak mi szkoda Jungkooka :'(
    Naprawdę jestem ciekawa co to za paring! Na pewno przeczytam kolejną część! ;)

    OdpowiedzUsuń