26.10.2014

Never give up - rozdział 4

 Ponownie, w ostatniej chwili ktoś go złapał.

 Nie miał za wiele czasu na reakcję, niemal natychmiast został przeniesiony na bezpieczną stronę barierki. Powoli obrócił głowę, chcąc przyjrzeć się wybawcy. Zamarł. Ten, który mu pomógł, wyglądał zupełnie jak chłopak, który uratował go dzień wcześniej.

 - Ty serio chcesz umrzeć? - zapytał, wciąż podtrzymując Kooka w talii.

 Brunetowi ten dotyk wydał się bardzo intymny. Czuły i pełen troski, ale silny jednocześnie. Wszystko to, czego ostatnimi czasy mu brakowało. Bezpieczeństwo.

 - N-nie - mruknął i zarumienił się pod wpływem jego świdrującego spojrzenia.

 - Jesteś jakiś nienormalny. Nie chcesz umrzeć, a spadasz, przepraszam spadałbyś z tego mostu codziennie gdyby nie ja! - zaczął krzyczeć.

 Dla Kooka to było za wiele. Tyle emocji naraz; szczęście, strach, zrozpaczenie, nagła wizja śmierci, spokój i jeszcze ten człowiek na niego krzyczał. Spojrzał na chłopaka mocno zdezorientowany. Wywrócił gałki oczne do tylu, stracił czucie w całym ciele. Zemdlał i gdyby nie podtrzymujące go ramiona nieznajomego, przewróciłby się na chodnik.

 Zakapturzony chłopak nagle przestał mówić i przestraszył się nie na żarty. Ten drobny brunet ewidentnie wymagał jego pomocy. Niewiele myśląc, upewnił się, że chłopiec oddycha i wziął go na ręce. Do domu nie miał daleko. Wiedział, co prawda, gdzie mieszka niedoszły samobójca, ale wolał nie ryzykować podstawienia go pod drzwi i narażenia się na gniew jego rodziców. Jeszcze by pomyśleli, że to on coś mu zrobił. Wzdychając ciężko, energicznym krokiem ruszył w kierunku swojego mieszkania. Po drodze odkrył jeszcze przyczynę dziwnego zachowania bruneta. Śmierdziało od niego jak z gorzelni, tylko coś nie chciało mu się wierzyć, że jest pełnoletni.

 Rankiem Jungkooka obudziło przerażająco jasne światło i ostry ból głowy. Żeby choć trochę ulżyć swojemu cierpieniu, przekręcił się na drugi bok i spadł z łóżka. Dziwne. Przecież tam zawsze była ściana. Momentalnie podniósł się do siadu i ignorując uciążliwe świdrowanie w żołądku, rozejrzał się wokół. Białe ściany, wąskie łóżko z którego właśnie spadł, duże okna, miękki brązowy dywan i małe biurko w kącie. To zdecydowanie nie był jego pokój. Ciche kroki gdzieś z tyłu zwróciły jego uwagę. Nadal siedząc, obrócił się w stronę drzwi.

 - Wyspany? - zapytał chłopak wchodzący do pomieszczenia.

 Jeongguk spojrzał na niego niepewnie. Sylwetka wydawała mu się znajoma. Szczupłe, ale odpowiednio umięśnione ciało, piękna twarz z alabastrową cerą. Proste kosmyki włosów zafarbowane na jasny brąz, podchodzący nawet pod odcień rudego. Duże oczy w kolorze płynnej czekolady, które wydawały się przenikać do głębi jego duszę. Ogólnie wyglądał na dwadzieścia parę lat, może mniej.

 - E, żyjesz? - zapytał zaniepokojony, podchodząc do niego.

 Kook nadal nie reagował, patrzył tylko nieobecnym wzrokiem na nieznajomego. Brązowowłosy wyciągnął rękę i chciał pomachać nią przed jego twarzą, kiedy brunet niespodziewanie się skulił i nieznacznie cofnął.

 - Zostaw mnie - pisnął przerażony, zasłaniając twarz dłońmi.

 - Hej, spokojnie, nic ci nie zrobię - zapewnił go. - Jestem Jung Hoseok - przedstawił się.

 Jungkook niepewnie zerknął w jego stronę. Milczał jeszcze przez dłuższą chwilę. Na jego twarzy pojawiały się przeróżne emocje. Wahał się. Zaufać, czy nie?

 - Jeongguk - szepnął w końcu.

 Hoseok uśmiechnął się do niego szeroko. Chłopak przypominał mu dzikie zwierzątko, takie które trzeba oswoić. Nawet nie chciał myśleć o tym, co mogło go spotkać, że zachowuje się tak nieufnie. Usiadł koło niego na podłodze i westchnął.

 - Ile ty dzieciaku masz lat? - zapytał.

 Jungkook spuścił wzrok. To pytanie było co najmniej krępujące, przynajmniej w jego mniemaniu. Nawet nie wiedział jak znalazł się w tym miejscu, a tym bardziej, co robił z Jungiem. Przecież jak dowie się, że jest niepełnoletni, to od razu odeśle go do domu, gdzie matka się zdenerwuje...

 - Szesnaście - bąknął, permanentnie ignorując wcześniejsze przemyślenia.

 - Tak coś przypuszczałem, że alkoholu to ty pić nie powinieneś - westchnął brązowowłosy. - Wiesz w ogóle, co się wczoraj stało?

 Chłopiec niepewnie skinął głową.

 - Byłem na urodzinach Zelo u Banga, a potem na wiadukcie...

 - Właśnie. Czym ci życie tak dopiekło, że chciałeś się zabić?

 Jeongguk się speszył. Przez to proste, ale istotne pytanie, w jego głowie zaczęły krążyć myśli, które starał się trzymać z dala od świadomości. Naraz dopadły go wszystkie problemy. Chora psychicznie matka, znęcający się koledzy ze szkoły, wredna nauczycielka angielskiego, brak przyjaciół... Ale zbyt bardzo bał się... sam zresztą nie wiedział czego. Być może Hoseoka albo po prostu wyśmiania.

 - Nie chciałem - skłamał.

 - Aha - mruknął brązowowłosy. - Upiłeś się, doznałeś nagłej potrzeby stanięcia na krawędzi i mało się nie zabiłeś - wywnioskował, a Kook mu przytaknął - a dzień wcześniej?

 Chłopak nie był w stanie mu odpowiedzieć, bo w zasadzie nie miał jak. Co, powie że życie jest beznadziejne i chciał z nim skończyć? A z resztą, co mu do tego?

 - Nie chcę o tym rozmawiać - odparł w końcu, nie patrząc na rozmówcę. - Nie znam cię, nie wiem, gdzie jestem, jak się tu znalazłem, więc zostaw mnie w spokoju i daj mi wrócić do domu! - krzyknął. Już go nie obchodziło nic. Chciał po prostu położyć się we własnym łóżku, zasnąć i obudzić się z myślą, że cały rok od śmierci ojca był tylko złym koszmarem.

 - Jeongguk, spokojnie - powiedział Hoseok, przysunął się do chłopaka i starł ręką pierwsze łzy pojawiające się na jego twarzy. - Posłuchaj, nie jestem żadnym gwałcicielem, czy tym bardziej pedofilem. Zabrałem cię wczoraj do mnie, bo byłeś pijany, a twoi rodzice by się raczej nie ucieszyli z tego powodu. Nie trzymam cię tu, w każdej chwili możesz sobie pójść - usłyszał ciche burczenie - ale proponuję, żebyś jednak został na śniadanie, co ty na to?

 Brunet od razu się uspokoił i skinął głową z aprobatą. Był głodny i to bardzo. Jung pogłaskał go jeszcze po głowie i pociągnął za rękę do kuchni.

 Pierwsze wrażenie, jakie odniósł Jungkook przyglądając się umeblowaniu pomieszczenia, do którego zaciągnął go brązowowłosy, było... właściwie nie było. Zamurowało go w drzwiach. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś przeniósł go do prawdziwej starej Anglii. Doskonale znał wszystko z znienawidzonych lekcji angielskiego.

 - Cóż - mruknął Hoseok. - Wiem, że to wygląda dziwnie, ale moja mama ma obsesję na punkcie Anglii i jakoś tak wyszło, że urządzała mi kuchnię i łazienkę.

 - Nie, jest w porządku - uśmiechnął się smutno.

 Chwilę później chłopak został usadzony na białym, drewnianym krześle. Brązowowłosy zajął się przygotowywaniem czegoś, co określił "śniadaniem mistrza". Rozmawiali sobie swobodnie o wszystkim i o niczym; aż dziwne wydawało się to, jak szybko Jeongguk przyzwyczaił się do - jak się w trakcie rozmowy okazało - tancerza. Mógł się nawet pokusić o stwierdzenie, że lubi tego lekko zakręconego chłopaka.

 - Ile ty właściwie masz lat? - zapytał z czystej ciekawości, niemal śliniąc się na widok cieplutkich tostów na talerzu przed nim.

 - Dwadzieścia - odparł mu, stawiając jeszcze na stole dwa kubki z kakaem. - Smacznego.

 Po uzyskaniu odpowiedzi przyjrzał się uważnie mężczyźnie. Rzeczywiście wyglądał zdecydowanie doroślej niż on, pokusił się nawet o stwierdzenie, że wygląda przystojnie, ale zrobił to na tyle podświadomie, że nawet tego nie zauważył.

 - A mogę jeszcze o coś zapytać? - wymamrotał, chwytając pierwszego tosta w rękę.

 - Śmiało - zachęcił go Hoseok, zatapiając zęby w ciepłej kanapce.

 - Co robiłeś w środku nocy na wiadukcie?

 Brązowowłosy upił łyk z kubka i zastanowił się. W sumie to rzeczywiście było dziwne.

  - Koło trzeciej w nocy zachciało mi się soku pomarańczowego - odparł zgodnie z prawdą. - Jedyna droga do całodobowego sklepu prowadzi właśnie tamtędy. To, że cię znalazłem to musiało być przeznaczenie - zaśmiał się.

 - Ta... - mruknął smutno chłopak

 Po smakowitym śniadaniu nastał czas pożegnania. Stali w drzwiach i żaden nie wiedział co powiedzieć. W końcu Hoseok się przełamał i delikatnie przytulił chłopca.

 - Pamiętaj, młody. Cokolwiek by się działo, nigdy się nie poddawaj. Jak będziesz miał jakiś problem, możesz śmiało do mnie przyjść, razem go jakoś rozwiążemy, rozumiesz? - odpowiedziało mu ciche tak. -No, to zmykaj do domu.

 Puścił go wolno. Zakuło go w sercu na widok oddalającej się sylwetki chłopaka, który w swoim zachowaniu ukazywał, jak dużo nad nim ciąży. Zwykły nastolatek, a dla niego nawet dziecko, które zbyt szybko musiało dorosnąć. Westchnął ciężko. Przez te kilka godzin zdążył go polubić. Żeby tylko nie musiał nigdy więcej ściągać go znad przepaści.

 Jeongguk, gdy tylko przestał widzieć dom Hoseoka, zaczął biec jak oszalały. Nie wiedział co tak właściwie się z nim dzieje. Miał ochotę płakać. Tyle dobroci od nieznajomego. Tyle ciepła, którego na co dzień mu brakowało. Zrozumienie i zero pretensji. Niemalże jego anioł stróż. Nie mógł pojąć, jak można być tak bezinteresownym...

19.10.2014

Never give up - rozdział 3

 Jeongguk naprawdę długo się zastanawiał. Bujając się na fotelu w swoim pokoju, ściskał w dłoni zaproszenie. Na początku, a właściwie przez cały czas wydawało mu się, że to nie może być tak piękne. Życie jest okrutne, co do tego był przekonany. Mimo, że chciał, naprawdę nie potrafił uwierzyć, że jego szkolni prześladowcy nagle zmienili podejście i zaczęli się bawić w "dobrych hyungów". To było po prostu zbyt nierealne, by stać się prawdą. Przeczuwał, że kryje się za tym jakiś podstęp, ale w głębi serca miał nadzieję, że jednak się myli. A nadzieja w końcu matką głupich.

 Zapominając o swoich problemach, pobiegł do łazienki by zażyć odświeżającej kąpieli i czym prędzej przyszykować się na nadchodzącą zabawę.

 Będąc już czystym i pachnącym, stanął przed lustrem. Z wahaniem zerknął na leżącą obok mydła golarkę, a potem na swoją twarz. Nie, definitywnie jeszcze tego nie potrzebował. Jego przystojna, szesnastoletnia twarz nadal pozostawała gładka jak pupcia niemowlęcia i nieskalana żadnym niepożądanym włoskiem. Uśmiechnął się szeroko sam do siebie i wyruszył na poszukiwanie jakiegoś świetnie dobranego stroju.

 Nie miał za bardzo w czym wybierać. Nie chodziło o to, że nie mógł sobie pozwolić na zakup większej ilości ubrań, bo renta po zmarłym ojcu opiewała na dość sporą sumkę, a po prostu nie przywiązywał wcześniej większej uwagi do ubioru. Wyciągnął z dna szafy koszulę, którą dostał całkiem niedawno od trzeciej ciotki babki wujka od strony ojca na urodziny i przyjrzał się jej krytycznie. Zrobiona z lekkiego, przewiewnego materiału w nieregularną czarno-czerwono-białą kratę, była o jakiś rozmiar za duża. Ciotka miała chyba krzywe oko i nie potrafiła odpowiednio dobrać wielkości ubrań, a może to on tak schudł...

 Szybko kończąc swoje przemyślenia, dołożył do niej czarną koszulkę na ramiączkach i smoliste rurki. Wystarczyło już tylko wszystko założyć, spryskać się jakimiś perfumami i można ruszać na domówkę.

 Stojąc przed drzwiami największej willi, jaką kiedykolwiek widział, zaczął się rozmyślać. Absurdalność istnienia jakichkolwiek szans na nagłą zmianę zachowania grupy Bang Yong Guka uderzyła w niego z całą swoją mocą, przyprawiając go o zimny pot. W przeciągu dziesięciu sekund zdarzył całkowicie zrezygnować z pokazania się starszym chłopakom. Odwrócił się i już miał odejść, kiedy drzwi przed nim niespodziewanie się otworzyły, a do uszu dotarła skoczna melodia jakiejś hip-hopowej piosenki.

 - O, Kookie! - stwierdził ze zdziwieniem wysoki blondyn na chwilę przed tym, jak wpadł na niego wielce rozbawiony Jongup. - Bang! - wydarł się - Jungkook przyszedł - poinformował dosadnie głośno, przekrzykując muzykę.

 - Pierdolisz - odparł z niedowierzaniem.

 Charakterystyczne czerwone włosy i ich właściciel pojawiły się w przedsionku. Mina Banga była zdziwiona, chociaż to zbyt mało powiedziane. Stanął w drzwiach i po prostu gapił się na bruneta z rozdziawioną buzią. W ogóle to cała trójka miała podobne miny, choć na ustach Zelo plątał się złośliwy uśmieszek. Wpatrywali się z niedowierzaniem w chłopaka, przypominając marny komitet powitalny.

 Jungkookowi zrobiło się głupio. Momentalnie spuścił wzrok i nerwowo zaczął przytupywać stopą o kamienną posadzkę.

 - Wejdź - powiedział w końcu Yongguk, otrząsając się z chwilowego transu.

 Brunet spojrzał na niego niepewnie i zrobił mały krok do przodu. Momentalnie cała trójka rozstąpiła się przed nim, jak morze czerwone przed Mojżeszem i puściła go przodem. Może jednak to nie był taki zły pomysł.

 Jeongguk był odrobinę za bardzo zestresowany i szedł jak na ścięcie. Zupełnie nie zrozumiał reakcji starszych chłopaków, tym bardziej, że w chwili, kiedy weszli do salonu - swoją drogą bardzo bogato ozdobionego - siedzący na kanapie Himchan zakrztusił się jakimś podejrzanie kolorowym napojem i wylał ponad połowę z kieliszka prosto na biały dywan.

 - Co robisz idioto? - warknął czerwonowłosy. - Kookie przyszedł - oznajmił.

 W pomieszczeniu było ich wszystkich sześciu. Bang Yongguk, lider szkolnej imitacji gangu, podszedł do barku i zajął się przyrządzaniem jakiegoś kolorowego drinka. Zelo - najmłodszy, a zarazem najwyższy z całej gromady blondyn - padł na kanapę obok zszokowanego Kim Himchana i bezceremonialnie położył mu się na kolanach, co starszy skomentował cichym parsknięciem.
Jongup, druga najważniejsza osoba w grupie, przysiadł się do dwóch chłopaków grających w karty, których Jungkook nie znał. Trudno ich było scharakteryzować; z jednej strony wyjątkowi i ekstrawaganccy, a z drugiej podobni zupełnie do nikogo. Typowi przedstawiciele typowego środowiska ulicznych gangów. Żaden z nich nie przywiązał większej uwagi do pojawienia się chłopca.

 - Masz, młody - szepnął Bang tuż przy jego uchu i wcisnął mu do ręki pokaźnych rozmiarów kieliszek z bladoniebieskim płynem.

 - Ale ja jestem niepełnoletni - oznajmił, odmawiając przyjęcia drinka.

 - Nie pierdol - zaśmiał się czerwonowłosy. - Spokojnie, twoich rodziców tu nie ma, możesz śmiało pić.

 Chłopak mruknął coś pod nosem nieprzekonany, a wtedy starszy chłopak zabrał mu kieliszek. Leniwie przystawił go do ust i upił odrobinę. Szybkim ruchem wolnej ręki, odchylił głowę bruneta i ściskając policzki, rozchylił jego wargi. Jungkookowi z przerażenia serce zaczęło się tłuc w klatce piersiowej. Kompletnie osłupiał, gdy gdy Yongguk go pocałował.

 To niezbyt delikatne zetknięcie ich warg niosło że sobą tysiące drobnych iskierek, a każdą z nich Jeongguk wyraźnie odczuł. Przymknął oczy i chyba nawet cicho jęknął. To jego pierwszy pocałunek... Ale to wcale pocałunek nie był. Bang znalazł po prostu kreatywną i zabawną - w swoim przekonaniu - formę napojenia bruneta alkoholem. Odsunął się nieznacznie i na koniec zlizał odrobinę płynu spływającego po brodzie szesnastolatka.

- Widzisz? Całkiem dobre - zaśmiał się i popchnął zawstydzonego Kooka na kanapę. - Zico, weź wszystkim polej - zwrócił się do jednego z nieznanych brunetowi chłopaków.

 Blondyn prychnął rozbawiony, chwycił szklaną butelkę wódki i rozlał do sześciu kieliszków postawionych na stole. Szybka dedukcja pozwoliła Jungkookowi określić, że albo któryś nie pije albo on ma się cieszyć swoim drinkiem, bo tego nie dostanie.

 Jednak dostał. Czerwonowłosy wcisnął mu do drugiej ręki przyjemnie chłodny kieliszek i zdarzył jeszcze puścić mu oczko, zanim odwrócił się do reszty.

 - No to panowie pijemy za Zelo. Młody, wszystkiego najlepszego - przemówił i jednym haustem wypił zawartość swojego naczynia.

 Jeongguk niepewnie zrobił dokładnie to samo. Gardło zapiekło go tak niesamowicie, że zaczął kaszleć, co oczywiście zostało skomentowane wybuchem wesołości wśród reszty.

 - Jeszcze się nauczy pić - stwierdził optymistycznie niepijący brunet, uśmiechając się przyjaźnie do chłopaka.

 Przez dłuższy czas siedzieli i wznosili kolejne toasty. Z każdym wypitym kieliszkiem, Jungkook stawał się coraz bardziej rozluźniony. Przestał nawet zauważać perwersyjne i pełne pożądania spojrzenia Banga. Kiedy Zico zapalił skręta z czymś, co niesamowicie przyjemnie pachniało, brunet był już tak otępiały, że ledwo kontaktował ze światem. Wielce rozbawiony siedział między Jongupem, a Yonggukiem i z zafascynowaniem przyglądał się świetlistym refleksom powstającym na czerwonych włosach właściciela domu.

 Jakoś tak momentalnie stracił poczucie świadomości.

 - Dalej chcesz to zrobić? - zapytał Banga Zelo, spoglądając na nieprzytomnego Jungkooka.

 - Sam tu przylazł - odparł mu rozbawiony. - Trzeba raz na zawsze pokazać gówniarzowi, że jest tylko zwykłą kurwą i szmatą. Chyba nie sądzisz, że był taki głupi i pomyślał, że chcemy się z nim przyjaźnić - prychnął. - Zobacz, jak będzie jęczał - mruknął i położył dłoń na kroczu bruneta.

 Powoli zaczął masować jego męskość przez spodnie. Towarzyszył temu głuchy rechot reszty chłopaków. Yongguk czuł, jak penis dzieciaka rośnie w jego dłoni i zachęcony tą reakcją, ścisnął go dosyć mocno. Z ust Jeongguka wydobył się przeciągły jęk. Czerwonowłosy wyszczerzył się jeszcze bardziej i rozpiął jego rozporek.

 - Chyba nie zamierzasz go tu przelecieć - oburzył się jedyny trzeźwy w towarzystwie.

 - W sumie to, czemu nie?  - odpowiedział mu, oblizując usta.

 - Weź się chociaż przenieś do siebie. Nie mam zamiaru tego oglądać.

 Bang, udając obrażonego, prychnął pod nosem i, ku zadowoleniu większości, wziął chłopaka na ręce. Dziwiąc się jego niską wagą, zaniósł go do swojego pokoju na piętrze. Wcale niedelikatnie położył go na swoim łóżku i z miną najwybitniejszego krytyka, ocenił jego wygląd. Kookie był słodki i śliczny, to musiał z żalem przyznać. Mimo, że młodszy jedynie o dwa lata, zachował w sobie sporo cech dziecięcych. Taki niewinny... Ale nie według Banga. Czerwonowłosy był całkowicie przekonany, że chłopiec specjalnie go prowokuje i sam się prosi o takie, a nie inne traktowanie. Chociaż okazało się, że rzeczywiście nie wie nic o życiu, nawet nigdy nie pił alkoholu. Yongguk szybko rozgonił te myśli. Przecież to niemal pewne, że Jungkook udawał.

 Nie siląc się na ostrożność, czy jakiekolwiek współczucie, usiadł mu na biodrach i z fascynacją, wypisaną na twarzy, podwinął jego koszulkę. Lekko nim wstrząsnęło na widok ciemnofioletowych siniaków odznaczających się na mlecznobiałej skórze. Z początku miał ochotę mocno go przytulić, a chwilę później, uznał, że brunet jest po prostu masochistą. Przesunął zimnymi palcami po jego żebrach i zręcznie zaczął pieścić jego bladoróżowe lekko nabrzmiałe sutki. Jungkook wydał z siebie podobny do pisku jęk. Zachęcony Yongguk posunął się dalej. Rozpiął mu spodnie i zasnął je do kolan. Wsunął rękę pod jego bokserki i przyssał się do jego obojczyka. Jeongguk chyba właśnie wtedy odzyskał przytomność, bo zamiast cicho pojękiwać, wrzasnął, jak obdzierane ze skóry zwierze.

 - Zamknij mordę - warknął gniewnie czerwonowłosy, zasłaniając mu usta dłonią.


 Jeongguk poczuł, jak zaciśnięta na jego członku dłoń przesuwa się powoli w górę i w dół. Nie podobało mu się to ani trochę. Był zdezorientowany i przestraszony, a na dodatek nadal szumiało mu w głowie od wypitego alkoholu.

 - Zostaw - pisnął, a Bang, nic sobie z tego nie robiąc, przeniósł drugą rękę na jego pośladki.

 Chłopak był tak zszokowany swoją sytuacją, że ledwo powstrzymywał się od płaczu. Kiedy jednak poczuł wciskający się w niego palec, wszelkie hamulce puściły i najzupełniej w świecie się rozwył.

 - Zostaw - chlipnął, wpatrując się w zdziwionego Banga. - proszę.

 - Wypieprzaj stąd, mała kurwo - wrzasnął czerwonowłosy, odsuwając się od niego.

 Jeongguk niemal w biegu podciągnął spodnie i jako tako poprawił bluzkę. Bał się pójść do salonu, pokazać się na oczy reszcie chłopaków, dlatego odnalazł wyjściowe drzwi i uciekł.

Biegł przed siebie, nie widząc nic przez łzy. Nie chciał wracać do domu, zbyt bardzo obawiał się, że matka znowu dostanie ataku i zacznie się na nim wyżywać. Zmierzał ciągle przed siebie i przed siebie, a nogi poniosły go w całkiem znane miejsce. Po raz kolejny, kiedy życie uświadomiło mu, że jest nikim, przyszedł na wiadukt.

 Znowu przywitały go stalowe barierki, zionąc tym samym nieprzyjemnym i złowrogim chłodem, co ostatnio. Było w nich coś na pozór zwykłego, ale niespotykanego za razem, cicha groźba pozbawienia cię wszystkiego, co dobre, całego ciepła. Kiedy dasz się złapać w ich pułapkę, nie pozostanie ci nic innego, jak skoczyć. W sytuacji Jungkook nie było już niczego, co mogłyby odebrać. Czara goryczy się przelała. Ból stał się zbyt rozdzierający.

 - Dlaczego? - zapytał.

 Nie bez powodu mówią, że alkohol dodaje odwagi.

 Złapał obydwiema dłońmi poręcz i jak w transie przerzucił obie nogi na drugą stronę. Spojrzał w dół i odrobinę się zawahał. Koniec... To pojęcie tak absurdalnie abstrakcyjne, że aż rzeczywiste. Czy taki właśnie miał być jego?

 Gwiazdy świeciły pięknie. Nawet była pełnia. Przecież mógł się rozkoszować tym widokiem całe wieki. Podróżować z miejsca na miejsce wolny jak ptak. Całkowicie pozbawiony trosk i zmartwień. Nawet nie miał przyjaciół. Nikt by nie zapłakał.
Przechylił się niebezpiecznie blisko krawędzi. Ręce powoli zaczynały mu drętwieć z zimna. Poddał się. Już nie było po co żyć. Upokorzenie osiągnęło maksymalny poziom, niżej upaść się nie dało.

 Puścił barierkę.

 I w tej samej chwili zaczął żałować. Chyba jednak za późno.

13.10.2014

Never give up - rozdział 2



 Zaspał.

 Gdy tylko pierwsze promienie słońca zatańczyły mu wesoło na zamkniętych powiekach, obudził się z przeświadczeniem, że coś jest nie w porządku. Zwykle, gdy wstawał, było jeszcze ciemno i nawet pojedyncze przebłyski pomarańczowego koloru nie były widoczne przez okno. Szybko wyciągnął z kieszeni telefon, z przerażeniem zauważył, że do pierwszej lekcji pozostało mu dziesięć minut, a potem zdziwił się, że jest całkowicie ubrany.

 Momentalnie uświadomił sobie powrót do domu poprzedniego wieczoru i nie myśląc więcej, pognał do łazienki. Szybki prysznic przyjemnie go rozbudził, jednak nie miał czasu na rozkoszowanie się odrobinę zbyt chłodną wodą. W odmętach podłogowego bałaganu starał się znaleźć jakieś przyzwoicie wyglądające, niepomięte i czyste ubrania. Przydałoby się posprzątać, stwierdził cierpko, a już chwilę później wrzucił do plecaka kilka zeszytów i jakby same diabły go goniły, zbiegł na dół. Zapominając całkowicie o śniadaniu popędził w stronę ogromnego seulskiego liceum.

 Na szczęście, chociaż może i nie, zdążył na połowę pierwszej lekcji. Drżąc z przerażenie, chwycił za klamkę drzwi opisanych złotymi cyframi 28 i zbierając całą odwagę, wszedł do środka.

 - Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie - rzucił szybko i usiadł na swoim miejscu. 

 Dopiero wtedy odważył się rozejrzeć po klasie i modląc się, by to co widział przed każdym było jedynie kartami pracy, spojrzał w oczy nauczycielki. Ten pogardliwy wyraz twarzy, jakby wydawało jej się, że jest lepsza, mówił wszystko.

 - Jeongguk, jak dobrze, że się jednak pojawiłeś - powiedziała powoli, sącząc każdą literę, jak jad spomiędzy zębów. - Zgaduję, że twoje spóźnienie jest spowodowane nadmierną pewnością siebie, a co z tym idzie, doskonałym przygotowaniem do sprawdzianu, który uda ci się napisać w całe - spojrzała na zegarek zwisający z jej chudego nadgarstka - dwadzieścia dziewięć minut.

 Przeraził się nie na żarty, kiedy kartka z zadaniami wylądowała tuż przed nim, na połyskującym blacie drewnianej ławki. Szybko się podpisał i licząc na znalezienie chociaż jednego zadania, które byłby w stanie rozwiązać, zaczął czytać.

 Wychodząc na przerwę był bardziej blady niż wtedy, kiedy dowiedział się o śmierci taty. Po prostu ta kobieta posiadła wyjątkową umiejętność wysysania z niego wszelkich dobrych emocji. zupełnie jak dementor z Harrego Pottera, w którym ostatnio się zaczytywał. Oparł się o zielonkawą ścianę i z głuchym łoskotem osunął się na podłogę.

 Stwierdzenie, że poszło mu źle, było zbyt słabe. Zawalił kolejny sprawdzian. Kolejna jedynka, chyba już czwarta, a był dopiero listopad. W takim tempie, był niemal pewien, że nie zda. Sama perspektywa spędzenia trzech lat na angielskim z panią Smith była przerażająca, a gdyby do tego dodać kolejny rok, czy nie daj boże dwa... wolał o tym nie myśleć, choć z każdym dniem było to coraz bardziej prawdopodobne.

 - Jeongguk, ja wiem, że nie lubisz tej baby, ale dzisiaj cię poniosło - usłyszał.

 Brunet odrobinę bał się podnieść głowę. Spodziewał się kolejnej wykrzywionej w złośliwym uśmiechu twarzy, ale zamiast tego spostrzegł kogoś, kogo nigdy nie spodziewałby się zobaczyć, a co najważniejsze usłyszeć.  Przed nim siedział chłopak, którego kojarzył jedynie z widzenia. Cichy i milczący, chodził z nim do jednej klasy, a nawet nie pamiętał jego imienia. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ciemnowłosy go uprzedził:

 - Lee Jae Jun - przedstawił się.

 - Zaspałem, po prostu zaspałem - jęknął cierpiętniczo w odpowiedzi. - Śmieszne, że akurat dzisiaj.

 Jego nowy znajomy podrapał się w tył głowy i mruknął coś w stylu "nie dobrze". Przez chwilę obaj milczeli, a gdy rozbrzmiał dzwonek, chłopak powiedział mu coś, co chciał zapamiętać do końca życia:

 - Jeongguk, zawsze może być gorzej, wiesz? Ale ten, ko nie podejmuje trudów walki, ten ponosi koszty straconych szans.

 Słowa Jae Juna dały mu do myślenia. Druga godzina angielskiego minęła o dziwo spokojnie. Zniewieściała kobieta nie odezwała się do niego nawet słowem, ograniczając się jedynie do rzucania co chwilę pogardliwych spojrzeń. Mimo to, nadal czuł się niekomfortowo i z wielką radością powitał, brzmiący jak dzwony kościelne, dzwonek na przerwę.

 W całym budynku było takie miejsce, gdzie czuł się dobrze. Biblioteka.

 Każdą dłuższą przerwę spędzał właśnie tam. Zaszyty wśród opasłych tomów, miał wrażenie, że choć na chwilę staje się niewidoczny i nieosiągalny dla wszystkich tych, którzy chcieli go skrzywdzić. Tak po prostu jakby był w innym, wspaniałym świecie.

 Otworzył zupełnie inne, niż na wszystkich filmach, drzwi do skarbnicy wiedzy i od razu do jego nozdrzy dotarł znany, a jednocześnie skrywający wiele sekretów, zapach książek. Wysilił się nawet na uśmiech.

 - Dzień dobry - rzucił pół wesoło starszej kobiecie, która prawie przysypiała na obszernym dębowym biurku.

 - Oh, dzień dobry, Jeongguk - odparła, przecierając zmęczone oczy za okularami. - Co dzisiaj chcesz poczytać?

 - Nic nowego - wzruszył ramionami. - Dokończę "Chłopaka ze skrzydłami" - stwierdził i sięgnął na odpowiednią półkę po książkę.

 - Żeby wszyscy tak chętnie czytali, jak ty - westchnęła i jak gdyby nigdy nic, zaczęła przeglądać jakieś papiery.

 Jungkook z niemalże zadowoloną miną, trzymając niemałych rozmiarów powieść, ruszył wgłąb zawiłego labiryntu regałów. Odnalazł swój ulubiony kącik, gdzie, ukryty przed wścibskimi oczami, stał wygodny fotel. Szybko wpakował się na niego, podciągnął kolana pod brodę i zagłębił w fascynującej lekturze.

  - Szybowanie, śmiganie szusowanie, swobodny lot, fantastyczne jazdy na prądach powietrznych - nie ma nic lepszego. Jak okiem sięgnąć jestem sam, jedyną żywą duszą w promieniu wielu kilometrów na bezkresnym przejrzystym błękicie nieba. Chcesz, żeby skoczyła ci adrenalina? Złóż skrzydła i zapikuj pionowo w dół, tak przez jakieś dwa kilometry, a potem szszu! Rozłóż skrzydła, wczep się w prąd powietrzny i pruj przed siebie. Boże, nie ma nic lepszego, fajniejszego, bardziej podniecającego... 
 - I to jest ten jedyny plus posiadania skrzydeł? - zapytała, nie rozumiejąc. 
 - Nie jedyny i nie największy. Najwspanialsze jest uczucie wolności, kiedy czujesz ten niesamowity wiatr we włosach i wiesz, że nikt nie może cię zatrzymać - westchnął, spoglądając z utęsknieniem w niebo. - A najgorzej jest, kiedy uświadamiasz sobie, że nigdy nie będziesz normalny, że nie ukryjesz przed ludźmi skrzydeł, wezmą cię za dziwaka i zapakują do złotej klatki.. 
 Dziewczyna nie pozwoliła mu dokończyć. Objęła go chudymi ramionami w pasie i roniąc kilka łez, zapewniła, że zawsze będzie mógł do niej wrócić, że może mieć swoje "gniazdo" przy niej i jak ptak, choć wolny, mieć do czego wrócić.


 Zamknął książkę. Przypomniał sobie to fascynujące uczucie wtedy, na wiadukcie. Ta chwilowa wolność i beztroska. Świadomość kruchości życia i bezkresu istnienia jednocześnie. Chyba zbyt bardzo zaczął utożsamiać się z Aleksem - bohaterem powieści.

 Dwadzieścia minut to zdecydowanie zbyt mało, by przeczytać całą opowieść do końca, dlatego niechętnie odłożył tom z powrotem na półkę i nie mówiąc żadnego "do widzenia", wyszedł.

 Pozostałe pięć godzin zajęć lekcyjnych minęło mu zaskakująco szybko. Historia sztuki, na której udało mu się usnąć, język koreański, którego praktycznie nie było, bo nauczycielka musiała przedyskutować z klasą zalety konkursów recytatorskich, dwie matematyki i geografia. Nie było wcale tak źle, jak się spodziewał, a najdziwniejszą rzeczą okazał się być brak jakiegokolwiek zainteresowania nim ze strony klasowych prześladowców, czy jak kto woli - dręczycieli. Na twarzy Jeongguka niemalże pojawił się uśmiech. Czyżby w końcu los się do niego uśmiechnął?

 Mina momentalnie mu zrzedła, kiedy schodząc do szatni, zauważył czekających na niego chłopaków z 2d. Tylko skąd wiedział, że czekają akurat na niego. Odpowiedź była prosta; wymowne spojrzenie ich samozwańczego przywódcy i ogólne rozbawienie towarzystwa.

 - Jungkook - powiedział na pozór radośnie wysoki brunet, będący drugą najważniejszą osobą w "gangu".

 Tylko ta część szkolnej społeczności mówiła do niego po ksywce. Czerpali z tego powodu dziwną satysfakcję, czego Jeongguk wcale a wcale nie potrafił zrozumieć. Bang - bo tak na nazwisko miał czerwonowłosy lider - wyciągnął ze swojej torby białą karteczkę i nic nie mówiąc, podał ją zdezorientowanemu i lekko przerażonemu pierwszoklasiście. Sposób, w jaki to zrobił, jasno świadczył o tym, że to coś szczególnego. Niech gówniarz wie, jaki zaszczyt go w pewną część ciała kopnął.

 - C-co to? - zapytał Kook niepewnie otwierając, jak się okazało wcale nie kartkę, a kopertę.

 - Zaproszenie na imprezę - odparł z cieniem uśmiechu na ustach Kim Himchan, który zajmował... Nie, chłopak już się nie łapał w ich hierarchii.

 - Jaką imprezę? - zapytał, czując, że dłonie zaczynają mu się pocić ze zdenerwowania.

 - Moi starzy wyjeżdżają na weekend - oznajmił Bang i puścił mu oczko. - Przyjdź Kookie.

 Jak na sygnał, cała grupa ruszyła z miejsca i wyminąwszy zdezorientowanego bruneta, zniknęła w odmętach szkolnego korytarza, a chłopakowi pozostało już tylko zacząć zastanawiać się nad kumulacją dziwnych i niecodziennych zdarzeń w ciągu jednej doby.

4.10.2014

Never Give Up

 - Jeongguk, źle - ryknęła surowym głosem nauczycielka, przyprawiając drobnego chłopaka o dreszcze.

 - Przepraszam - szepnął smutno, powstrzymując łzy zbierające się w kącikach oczu.

 - Ty mnie nie przepraszaj - syknęła uszczypliwie. - Naucz się w końcu porządnie.

 Dalsze kąśliwe uwagi, które miała w planach wygłosić, skutecznie przerwał dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Zdegustowana pokręciła karcąco głową i lekceważącym ruchem ręki, pozwoliła uczniom opuścić salę lekcyjną.

 Jungkook nigdy nie lubił tej kobiety. Od samego początku szkoły, od tego feralnego września, kiedy przyszło mu rozpocząć naukę w liceum, w którym wcale nie chciał się uczyć, znienawidził nauczycielkę angielskiego i chyba ze wzajemnością. Już pomijając jej charakter, który nie pozwalał na pokazanie jakichkolwiek pozytywnych emocji, czy brak zachowań mających na celu zjednanie sobie rzeszy nastolatków, sam jej wygląd odstraszał. Krótkie kręcone włosy w odcieniu zbliżonym do musztardy zmieszanej z kawą i czymś bardzo brudnym, tworzyły artystyczną koronę wokół wyłysiałego czoła. Twarz o policzkach obwisłych jak u buldoga, zdobił niezmienny wyraz pogardy dla ludzkości i całego otoczenia. Małe, świdrujące oczka, o białkach tak przekrwionych, że wyglądały jakby ktoś wcisnął czarną wisienkę w nieświeżą śmietanę, lustrowały otoczenie, doszukując się chociażby najmniejszej oznaki znudzenia, czy, o kurczaku broń, kompletnej ignorancji i olewania przedmiotu. Pomimo wiecznych narzekań, że przy odpowiedzi uczniowie mówią tak cicho, że nie jest w stanie ich usłyszeć, słuch miała lepszy od nietoperza. Wystarczył cichy pomruk, czy jakaś kąśliwa uwaga, której nie zauważył kolega z ławki, a ona już, z miejsca potrafiła powtórzyć słowo w słowo to, co zostało powiedziane i jeszcze dopowiedzieć to, o czym jedynie się myślało. 

 Z żadnej strony nie przypominała Koreanki. Wywodziła się z Anglii, co podkreślała na każdej lekcji. Chcąc, czy też nie, każdy z jej uczniów po tygodniu zajęć znał drzewo genealogiczne rodziny Smith.

 Jungkook wiele razy zastanawiał się, co takiego zrobił, że ta nieszczęsna kobieta uczepiła się właśnie jego. Za każdym razem dochodził do jednego i tego samego wniosku, lubił się zamyślać.
Na pierwszej lekcji, zamiast odpowiedzieć jak każdy normalny nastolatek na podstawowe pytanie o imię, mruknął coś o politycznej poprawności słowa pasztet (co wiąże się z zupełnie nieistotną anegdotką) i ziewnął szeroko. I krótko mówiąc, od tamtej pory miał przekichane.

 - Hey, stupid kid - wrzasnął do niego jeden z znienawidzonych "kolegów" z klasy. - Oh, zapomniałem, ty nie rozumiesz.

 Wszyscy w szatni ryknęli śmiechem, szydząc z niego. Z jednym problemem zawsze wiązał się drugi. Zacisnął tylko pięści, chwycił swoją kurtkę i trochę za szybkim krokiem wyszedł ze szkoły. Prosto na deszcz, lepiej być nie mogło.

 Wzdychając, spojrzał w niebo. Miało odcień jasnoszary, zupełnie odzwierciedlając jego samopoczucie. Poprawił sobie plecak na ramieniu i spacerowym krokiem ruszył w stronę domu.

 Doskonale znał trasę. Przejście z jednego końca na drugi zajmowało mu dokładnie dwadzieścia minut, co oczywiście było jego czasem na przemyślenie życiowych rozterek.

 Szczerze nienawidził swojego liceum. Ze względu na decyzję swoich rodziców, musiał do niego chodzić, ale od początku był temu przeciwny. Był nieśmiały, bał się kontaktu z obcymi ludźmi, a jak się okazało, do klasy trafił zupełnie sam, bez żadnych znajomych. Pomijając problem z nauczycielką angielskiego, jak to zwykle bywa, klasa podzieliła się na grupki, a on został sam. Śmiali się z niego, nie szczędząc złośliwych komentarzy. Zaczynał mieć tego dosyć.

 Wraz z przekroczeniem progu mieszkania, do jego nosa dotarł słodko-kwaśny zapach pieczonego kurczaka i jakiegoś sosu. 

 - Mamo, wróciłem - krzyknął w stronę kuchni i wlekąc się niezwykle powoli, wspiął się po schodach do swojego pokoju.

 Kobieta nawet mu nie odpowiedziała. Zresztą nawet się nie zdziwił. Ostatnio było z nią coraz gorzej. Po śmierci ojca miała napady depresji, na tyle poważne, że raz nawet zawieźli ją do zakładu zamkniętego na kilka dni. Psycholodzy stwierdzili jednak, że wszystko z nią w porządku i może wracać do domu. Cóż, nie wszystko da się wykryć na tych super testach.

 Usiadł przy biurku z zamiarem odrobienia lekcji i pouczenia się chociaż odrobinę, ale gdy tylko spojrzał na plan lekcji, od razu mu się odechciało. Ten przeklęty angielski. Dwie godziny pod rząd z samego rana. Jęknął głośno ze zrezygnowaniem i, by jak najdalej odłożyć obowiązek uczenia się tego języka, zszedł po cichu do kuchni.

 Ostrożnie zajrzał do pomieszczenia, jakby samo zbliżanie się do niego było zakazane. Z ulgą zauważył, że nikogo w środku nie było. Zachęcony smakowitymi zapachami, nałożył sobie miskę zupy jarzynowej. Była ciepła. Widocznie niedawno skończyła się gotować. Przynajmniej wiedział, że z jego mamą jest dobrze. Kiedy miała napady depresji, nie obchodziło ją nic. Siedziała godzinami w jednym pokoju i nieustannie płakała, zapominając o swoim synu.

 - Zostaw to! - wrzasnęła kobieta, pojawiając się niespodziewanie w kuchni, a chłopak wystraszył się tak bardzo, że aż podskoczył, rozlewając zupę. - To dla mojego synka, wynoś się stąd!

 - Mamo, ale to ja, Jeongguk - jęknął, wiedząc, jak to wszystko się skończy.

 Jego matka znowu miała napad. Od rana, kiedy widział ją przed pójściem do szkoły, nawet się nie przebrała. Stanęła w drzwiach, ubrana w długą, białą koszulę nocną z rozczochranymi włosami, których ciemną barwę przyprószyła siwizna. Podkrążone oczy i blada cera dodawały jej upiornego wyglądu.

 - Nie kłam - wrzasnęła jeszcze głośniej niż poprzednio. - Mój kochany synek, chcesz mi go odebrać, tak samo, jak odebraliście mojego męża! Zostaw nas, jedyne czego chcemy, to żyć w spokoju!

 - Mamo - szepnął cicho brunet, a po jego policzku potoczyła się pojedyncza łza.

 Zostawił ciepłą miskę na stole i wstał z krzesła. Zgodnie z tym, co rozsądek mu podpowiadał, chciał czmychnąć do swojego pokoju, jednak nie dał rady. Wymijając kobietę, spojrzał jej prosto w oczy i to był jego błąd. 

 To była chwila.

 Dosłownie ułamki sekundy.

 Głuchy trzask i piekący ból.

 Razem z tym uderzeniem pękło coś wewnątrz niego. Mama go uderzyła. Ta, która dała mu życie, kobieta, która troszczyła się o niego od pierwszego oddechu. Tak po prostu. Spoliczkowała go. Nie oddał jej; nie potrafiłby.

 Wybiegł z płaczem z domu. Ledwie pamiętał o tym, żeby założyć buty. Biegł. Po prostu biegł przed siebie, nie patrząc na nic. Słone łzy kapały mu z policzków, nie widział praktycznie nic. Chyba zaczęło nawet kropić, ale jakby tego nie zauważył.

 Było takie jedno miejsce. Nogi same go tam poniosły. Spory wiadukt, całkiem niedawno otworzony. Stanął na samym środku chodnika spojrzał w niebo. Zaczęło się ściemniać. Ostatnie znikające za horyzontem promienie jesiennego słońca. Ciągle się zastanawiał dlaczego.

 Dlaczego tata ich zostawił...

 Dlaczego ta głupia nauczycielka się na niego uwzięła...

 Dlaczego mama nie jest taka jak wcześniej...

 Dlaczego nie ma przyjaciół...

 Chwycił drżącymi rękami metalową poręcz. Była zimna. Boleśnie przenikała chłodem jego smukłe dłonie. Niezbyt się przejął. Najpierw jedna noga, mocne podciągnięcie i druga. Przykucnął na stalowej konstrukcji i spojrzał w dół. Już nie płakał. Może rzeczywiście rozwiązanie było proste. Przypadkowe stracenie równowagi, mocniejszy podmuch wiatru i zniknąłby z tego świata już na zawsze. Skończyłyby się problemy, nikt więcej nie miałby mu za złe niczego.

 Jeszcze raz zerknął w dół. Samochodów nadal nie było dużo, jednak co jakiś czas przejeżdżała a to ciężarówka, a to tir, czy zwykły osobowy samochód, To wydawało się takie proste, nic skomplikowanego. Po prostu odrobina odwagi, albo zwykły przypadek... Ludzkie życie jest takie kruche...

 Wstał. Chwiejąc się lekko, wyprostował kręgosłup i rozpostarł szeroko ramiona. Poczuł się taki wolny... Wyzwolony od wszelkich problemów. Jakby na świecie nie istniało nic poza nim, mrokiem i delikatnym wiatrem. Niespotykany spokój. Równowaga, której tak bardzo potrzebował.

 Nagle to wszystko szlag trafił i poczuł, że spada. Co dziwne, spadał do tyłu, z powrotem na chodnik. Zamiast twardego zderzenia z podłożem, popadł w czyjeś silne ramiona. spojrzał w górę i zobaczył cudowną twarz, okrytą kapturem. Zobaczył anioła...

 Uczucie bezpieczeństwa otoczyło go z każdej strony, zmartwienia już całkiem zniknęły. Zapragnął pozostać w tych ramionach już na zawsze. Przymknął oczy i wtedy do niego dotarło, że to wszystko byłoby zbyt absurdalne. Jego "anioł" właśnie się na niego wydzierał w najlepsze, a on jakby przestał kontaktować.

 - Życie ci nie miłe?! - wrzasnął z pretensjami chłopak. Miał niski głos, wwiercał się w duszę, rozchodził po skórze i uciekał mrowiącymi palcami. - Ej, nie umieraj mi tutaj.

 Chyba przestraszył się tego Kook'owego milczenia i delikatnie położył go na chodniku. Zimno - tyle poczuł chłopak. Nieznajomy pochylił się nad nim i delikatnie poklepał go po policzku. Bodźce bólowe przeważnie działają. Tak było i tym razem. Brunet gwałtownie zamrugał i podniósł się do siadu, uderzając przy okazji czołem w brodę chłopaka. Usłyszał ciche syknięcie, chyba go zabolało.

 - K-kim jesteś - zapytał przerażony, czując, że zaraz znowu się rozpłacze.

 Chłopak chyba zauważył jego strach, bo uśmiechnął się delikatnie.

 - Nikim ważnym. Napędziłeś mi stracha - powiedział, jakby się śmiejąc. - Wiesz, biegłem sobie spokojnie i nagle widzę jakiegoś chłopaka, który wygląda, jakby chciał skakać. I cie ściągnąłem... Serio chciałeś się zabić? - zapytał podejrzliwie.

 Jeongguk spuścił wzrok, nic nie odpowiedział. Dla nieznajomego miało to jasny przekaz. Oczywiście, że chciał.

 Westchnął głośno i położył mu dłoń na głowie. Pieszczotliwie zmierzwił ciemne kosmyki.

 - Posłuchaj - zaczął poważnym głosem. - W życiu będą lepsze i gorsze chwile. Nie możesz skoczyć z mostu tylko dlatego, że jest za trudno. Nie wiem jaką masz sytuację, nie znam cię, nawet nigdy wcześniej cię nie widziałem. Powiem ci tylko, że życie jest twoim najcenniejszym skarbem i nawet gdy stracisz wszystko, ono jedyne ci pozostanie. Szanuj je i pamiętaj: Nigdy Się Nie Poddawaj.

 Jungkook jakimś cudem pozwolił mu odprowadzić się do domu i na pożegnanie dostał opiekuńczego całusa w czoło. Znalazł lekarstwo. Ktoś, kogo nigdy wcześniej nie spotkał, okazał się dla niego wybawieniem. Ucieczką od problemu. Chwilowym zapomnieniem.

 Problemy miały jednak wrócić, jak to już w życiu bywa. Jednak przez całą noc zajęty był myśleniem o tajemniczym chłopaku. Nie podobało mu się to, że prawdopodobnie nigdy więcej się już nie spotkają, chciał poznać go bliżej, odnaleźć w nim podporę do dalszej walki.

 Śniło mu się coś miłego, bo uśmiechał się przez sen...